czwartek, 25 kwietnia 2024

Córeczka tatusia - 120

 Do Galerii pojechali   dwoma  samochodami, bo jakby  nie  było to w  samochodzie  Andrzeja  były zamontowane  dwa foteliki dla  dzieciaków. Wojtek jechał pierwszy, Andrzej za nim, bo jak twierdził nie ma nawet  bladego pojęcia,  jak tam dojechać bo jakoś nigdy nie miał  nic do załatwienia  w tamtych  stronach. Wjechali na ostatnie piętro parkingu, bo jak stwierdził  Wojtek, to przynajmniej nie  będą musieli wysilać  mózgów  w celu odszukania  samochodu gdy będą wracać, bowiem  większość   chętnych starała  się zaparkować jak najniżej i na górze nie  było tłoku. Dzieciaki były "pod  wrażeniem", zwłaszcza, że  zaraz  zjechali windą na  sam dół.  W holu na  dole była akurat jakaś wystawa prac konkursowych miłośniczek haftów i było sporo ludzi, co się oczywiście obu panom  nie spodobało. Dzieci  od razu dostały nakaz trzymania się  za ręce  swoich tatusiów , a  że na dole  było "gęsto" od  ludzi, Marta  zarządziła, że w takim  razie od razu wszyscy razem pójdą na  I piętro- one  do znanego Marcie  sklepu, a   płeć  brzydka może  sobie pospacerować po tym piętrze i pozaglądać  do wszystkich  sklepów. Jeśli dziewczyny coś  wybiorą, bo im  w oczy wpadnie to po prostu  wezwą ich telefonicznie. Marta  z  zadowoleniem  stwierdziła, że nadal  jest ten sklep,  w którym robiła przedślubne  zakupy,  a na dodatek jest  w nim również ten  sam przemiły pan. 

Marta postanowiła  mu się przypomnieć, jakby nie  było zrobiła  wtedy całkiem  solidne  zakupy.    Ale pan  właściciel  sklepu dobrze ją  zapamiętał i gdy weszły głębiej  do  sklepu powiedział - chyba  się nie  mylę, że  jedna   z pań już robiła  tu  zakupy. Marta wyszczerzyła  się w uśmiechu i powiedziała -  ma pan rację,  a ja  się cieszę, że nadal pana  sklep tu trwa i nadal jest w  czym  wybierać. 

Trwamy częściowo dzięki temu, że pani nas "rozreklamowała" - kupiła  pani wtedy  te sukienki "medyczne", które nie  za bardzo  "schodziły" i w kilka dni później zaczęły schodzić i musieliśmy  je  w szybkim tempie   "doszywać". No bo to świetne sukieneczki- odpowiedziała  Marta- wygodne i właściwie  pasujące do każdej  figury i ja mam ją nadal, chociaż mi  wcale nie służy jako sukienka  dla pielęgniarki. I z chęcią kupiłabym  sobie  jeszcze jedną. A bardzo się moim koleżankom  na uczelni podobała i nie ukrywałam gdzie  kupiłam. A tym razem przyprowadziłam przyjaciółkę,  bo za miesiąc ma ślub cywilny i trzeba jakąś sukienkę na tę okoliczność zakupić. A tym razem to nawet  mamy ze  sobą, czyli na nogach szpilki, więc będzie  mniejszy kłopot niż  wtedy. Z tym, że jeśli jej coś będzie pasowało to sprowadzimy tu naszych mężów, którzy w tej  chwili krążą z  dziećmi po piętrze. Bo obiecałyśmy dzieciom, że będą mogły brać udział w  zakupach. 

Oooo, to już jest dzieciątko u państwa? - zapytał. Nie, nie u  mnie, to dzieci pana  młodego z poprzedniego  związku,  ja jeszcze  muszę wpierw obronić  magisterkę. Po prostu przyjaciółka obiecała  dzieciom, że zobaczą jak kobiety się męczą z okazji zakupów  nowych kreacji. Dzieci urodzone i wychowane  w Warszawie,  ale nigdy nie były  zabierane  do sklepów innych  niż najbliższe osiedlowe.

No to proszę -  proszę spokojnie popatrzeć. W kwestii kolorystyki  sugerowałbym szafir lub szmaragd- to kolory pasujące  do pani karnacji - poinformował  wskazując na Marylę. Co do fasonu - szafirowa sukienka to szmizjerka, ale nieznacznie jest rozszerzana do dołu, zapinana na  całej długości, jest  z paskiem, ma nawet  kieszenie w  bocznych  szwach, rękawy są 3/4, ujęte w mankiety.  A ta  szmaragdowa jest z satyny bawełnianej. A satyna to taki rodzaj  splotu, który nadaje każdemu rodzajowi materiału delikatny połysk. Jak wiadomo materiał powstaje   drogą  splatania ze  sobą  nitek. A splot  satynowy  to taki,  w którym mniejsza ilość  nitek  wątku przebiega pod  lub nad nitkami osnowy, a punkty,  w których się  przeplatają nitki osnowy i  wątku są rozproszone, co daje efekt, że jedna  strona  materiału jest matowa a druga z lekkim połyskiem, a sama tkanina jest miękka i dobrze  się układa. Ojej, nie miałam o tym pojęcia - jęknęła  Marta. Jakoś  bardzo, bardzo mało znam  się na  materiałach.

Oj,  proszę się  tym nie przejmować - o tym to wiedzą tylko ci co produkują tkaniny i część tych, którzy z nimi pracują, czyli coś  z nich wytwarzają. Klienci to głównie są przekonani, że  satyna to rodzaj nitki z jakiej powstaje materiał - wyjaśniał właściciel sklepu.   No to ja  może w takim  razie  zadzwonię po naszych  mężczyzn ? - zaproponowała Marta. I powiem, że  ty staniesz  Marylko  przed sklepem, żeby ci biedacy trafili gdzie należy. A ja w tym czasie obejrzę te medyczne sukienusie. 

Panowie wraz z dziećmi zjawili  się w  ciągu dziesięciu   minut,  bowiem chłopcy z  niekłamanym zachwytem sterczeli obok schodów ruchomych, a starszy z wielkim  zacięciem liczył ile osób wjechało,  jako że już potrafił liczyć bezbłędnie do pięćdziesięciu. 

Marta szybko wybrała dla  siebie dwie sukienki, obydwie  granatowe. Przez  moment  miała  "ciągoty" na jedną  z elegantszych sukienek , ale po namyśle poprosiła pana sprzedawcę by zapakował  jedną sukienkę medyczną dobrą rozmiarem dla Maryli, wraz  z tym co Maryla  wybierze  dla  siebie, bo to będzie  niespodzianka dla  niej od Marty. Szybko uregulowała od  razu należność za trzy sukienki , dwie  swoje już  wcisnęła do swojej  torby, tę trzecią miał sprzedawca  zapakować potem, razem z tą kreacją, którą  Maryla  wybierze dla siebie. A że coś  wybierze, to Marta  była pewna, bo naprawdę  było z  czego wybierać.

Dzieci weszły grzecznie do sklepu i wyraźnie powiedziały  dzień dobry, a Maryla poszła do przebieralni. Wpierw założyła  szafirową  szmizjerkę - i bardzo  się  w niej podobała  dorosłym.  Ale  Piotruś   stwierdził, że on nie o takim kolorze myślał, ale ładnie mama wygląda. Maryla stwierdziła, że to  bardzo wygodna sukienka, ale dla porządku  przymierzy też  tę satynową, bowiem  kamienie w biżuterii, którą  dostała od   Andrzeja to nefryt i on jest  zielony  więc ta  biżuteria będzie bardziej pasowała do zieleni. A ona  ma  zamiar  założyć  te  bransoletkę z pierścionkiem   właśnie  z okazji ślubu. Chłopcy byli zafascynowani ilością i wielkością luster w  sklepie, ale stali grzecznie i nawet nie  robili głupich min do lustra. Piotrusiowi najbardziej się podobało, że patrząc w lustro przed  siebie widzi się siebie jednocześnie  z tyłu, a ponieważ  wyraził  swój zachwyt  głośno,  więc zaraz  właściciel  sklepu mu wyjaśnił, że to celowo tak są  rozmieszczone lustra, by panie mierzące  różne  kreacje  mogły  się  swobodnie obejrzeć i z przodu i z tyłu i w ogóle  z każdej strony przechadzając się pomiędzy  lustrzanymi ścianami.

Maryla znów zniknęła  w przymierzalni,  po chwili wyszła  w kolejnej kreacji - i  trzeba przyznać, że ta sukienka bardziej podkreślała  kształty Marylki no i była jakby "bardziej odświętna", właśnie  przez ów delikatny połysk. Bardzo się Marylka wszystkim  spodobała,  a Andrzej zadecydował, że  wezmą obie sukienki, bo w obu bardzo ładnie  wygląda. Maryla usiłowała protestować, ale Andrzej powiedział do pana  sprzedawcy, żeby nie  słuchał jej protestów tylko obie  zapakował, a Marta, gdy  tylko Maryla wyszła z przebieralni powiedziała jej, że pójdą, a właściwie pojadą piętro wyżej, bo tam jest jakiś sklep z dziecięcą odzieżą,   więc one  z dziećmi już  wyjdą . Wychodząc pożegnała  się niemal  czule  z panem sprzedawcą. Maryla poinformowała  chłopców, że teraz  pojadą ruchomymi  schodami piętro wyżej  i być może uda  się i dla nich kupić jakieś  nowe ubranka, żeby ładnie  wyglądali na ślubie no i potem też się  przecież przydadzą. 

Wchodząc do tego sklepu z dziecięcą konfekcją Andrzej poczuł się "nieswojo",  bowiem uświadomił sobie, że właściwie  to on  nie wie ani jakie  rozmiary mają  być  ani jaki jest faktyczny  stan garderoby jego  dzieci - tym wszystkim zajmowała  się głównie......jego teściowa. Zdenerwowany powiedział o tym Marcie. No to kiepsko trafiłeś  - obie  z Marylą  też nie mamy rozeznania, no ale od rozmiarów to są sprzedawczynie i to one powinny podać ubrania  we  właściwym  rozmiarze patrząc na  dzieci, a my tylko wybierzemy to co mają mieć  na  sobie  dzieci w  dniu waszego  ślubu.  Ja na twoim miejscu to bym im zakupiła "w  ciemno" nowe komplety  bielizny i dresów, a po przejrzeniu ich  rzeczy w domu zorientujesz  się co im jeszcze trzeba dokupić. I wtedy pojedziesz na  zakupy z własną mamą i dzieciakami, albo z dzieciakami i dziadkiem  Cześkiem, bo on w dziecięcych  ciuchach jest bardziej oblatany niż ja - wszak Wojtek był kiedyś  dzieckiem. 

Pani w  sklepie nie  zrobiła dobrego wrażenia na Marcie i Maryli, bowiem szalenie  chciała wcisnąć im "garniturek", co nie podobało się  ani Maryli ani Marcie. Marta podeszła  do Andrzeja i wyszeptała mu  do ucha: że też nie  mogłeś  się bardziej  postarać i spłodziłeś  chłopaków - to bardzo niewdzięczny materiał do strojenia w  ciuchy! 

Z kupnem  bielizny  dziennej i nocnej nie  było problemu. Gorzej  było ze spodniami i ubrankami dziennymi, bo chłopcy  nie należeli do grona  pękatych dzieci i  byli raczej w górnych granicach  wzrostu i to co było dla nich  dobre długością to było po prostu  za obszerne. Pomimo tego kupili sporo rzeczy, a Maryla orzekła, że ona i jej teściowa jakoś te  "ciuchy" dopasują  do dzieci objętością. Niemal w ostatniej chwili oko Marty  spoczęło na półce z  białymi koszulami dziecięcymi  i jedną  z nich rozłożyła, więc dobrała " na oko" dwie - mniejszą i  większą i kazała  dzieciom przymierzyć. Ale to są "koszule  do garniturów"- miauknęła  sprzedawczyni. Marta już nie wytrzymała  i zadała proste pytanie, czy miejsce,  w którym  stoi jest sklepem, który jest ku zadowoleniu klientów, czy  to może  klient ma być  zadowoleniem  dla  sklepu, czyli wydawać  pieniądze nie na to co się klientowi podoba  a na to co właścicielom  sklepu  się podoba?  Po tej przemowie ekspedientka  z obrażoną miną  sprzedała im dwie  białe  koszule szyte na  wzór koszul męskich. Po wyjściu ze  sklepu Marta została  wyściskana, a chłopcy  zostali  zapewnieni, że do koszul ciocia Marta  sama własnoręcznie  zrobi im krawaty, żeby obaj wyglądali  elegancko.

Zmordowani, głównie  psychicznie,  zakupami  postanowili by  w ramach rekreacji pojechać na lody dla wszystkich i kawę dla dorosłych oraz kakao dla dzieci. Niestety sobota nie  była dniem przyjaznym na takie  zachcianki i w końcu wszyscy wylądowali, ku radości chłopców, na Sadybie. Marta  tylko zmusiła Andrzeja, by wpierw jednak  zapytał się telefonicznie mamy, czy nie będzie  to za wielki kłopot, gdy nagle i oni, znani mamie Andrzeja tylko z opowieści, zjawią się  u  niej w mieszkaniu. Mama poprosiła o pół godziny zwłoki, które Marta wykorzystała na wizytę w kwiaciarni Pati, uściskanie jej, pomerdanie Misi i zakup azalii dla mamy Andrzeja. W tym  czasie  reszta towarzystwa była w pobliskim Empiku, żeby nie robić  tłoku w maleńkiej  wszak kwiaciarni. Potem w  drodze na  Sadybę zakupili lody, bowiem termos do lodów był stałym wyposażeniem  samochodu Wojtka.

Dzieciaki z wielkim  przejęciem opowiadały o zakupach, z dumą pokazywali  swe nowe  ciuszki, potem było oglądanie "okiem matki"  obu sukienek Marylki i przy okazji Maryla ze  zdumieniem odkryła, że ma o jedną sukienkę więcej, więc Marta skłamała, że to na pewno prezent od  właściciela sklepu, bowiem  nie chciała by Maryla czuła  się zakłopotana tym, że ona jej kupiła  tę  sukienkę. Za to opowiedziała, że ona też  wtedy dostała tę medyczną sukienkę  w prezencie. A ponieważ ekipa remontowo-budowlana właśnie zakończyła  działalność  na strychu,  mogli obejrzeć jak przebiegają prace na górze.  O tym co jest robione i dlaczego opowiadali na  zmianę  Piotruś i  ojciec Andrzeja. Mama Andrzeja chwaliła  zaś całą ekipę, że  pracują rzetelnie, w powietrzu nie latają "niestosowne wyrazy", po każdym dniu pracy  wszystko  sami bardzo starannie sprzątają i naprawdę rodzice każdemu mogą ich z czystym  sumieniem polecić. I sąsiedzi rodziców  już się umówili na jakieś prace  remontowe- wszak te  domki nie są nowe, niektóre to jeszcze przed II wojną  światową były budowane, a znalezienie odpowiedzialnych  ludzi, którzy dobrze pracują, nie  zaglądają  do kieliszka a na dodatek przed wyjściem   z pracy sprzątają po sobie wcale nie jest w dzisiejszych  czasach prostą  sprawą.  Mama Andrzeja wprowadziła  zwyczaj "przerwy na  zupę" i codziennie ekipa posłusznie o godzinie 13,30 schodziła  do kuchni i jedli pożywną a na dodatek smaczną zupę. Mama Andrzeja była  zdania, że zupa ma mięsnym wywarze, z dużą ilością warzyw na pewno im nieco "umili" życie.

Obie dziewczyny zostały pochwalone za to, że nie uległy namowom by kupić  dzieciom "garniturki", a mama Andrzeja powiedziała, że ma  w domu granatową włóczkę i zrobi dla nich rozpinane swetry, żeby były na wszelki wypadek gdyby było zbyt  chłodno na  same koszule. Andrzej nie ukrywał, że na polecenie Marty zakupił nieco ubrań dla chłopców i znów złożył samokrytykę, a jego mama powiedziała-  masz chłopaku  szczęście, że masz takich przyjaciół, którzy traktują  cię jakbyś  był częścią ich rodziny. Nie mam pojęcia kto lub co dba o pewien porządek na tym świecie, ale jestem szczęśliwa, że masz  koło siebie właściwych ludzi, rzetelnych, odpowiedzialnych i bardzo życzliwych. Marta popatrzyła  się na nią i powiedziała - my z Wojtkiem oboje  uważamy, że po prostu trudno Andrzeja nie kochać, jest dla nas jak najlepszy  starszy brat.

                                                                      c.d.n.



wtorek, 23 kwietnia 2024

Córeczka tatusia - 119

  W USC udało się Andrzejowi ubłagać  personel, by ślub był odrobinę wcześniej niż tego wymagają przepisy i żeby na  urlop do Turcji mogli pojechać  już w charakterze małżeństwa. Nie  da  się ukryć, że w niektórych  krajach można  załatwić  niemal  wszystko systemem transakcji  wiązanych, czyli transakcji bezgotówkowych, za to usługowych.  Dobrze, że  dzień  wcześniej Andrzej przeszedł  małe "szkolenie" u Wojtka i jego ojca  jak sprawić by słowo "NIE"  wypowiedziane przez  rozmówcę zamieniło się na "TAK" i to bez sięgania do portfela.  A ponadto Marta i Wojtek zgodzili   się towarzyszyć Maryli i Andrzejowi  na  zakupach kreacji dla Maryli, bowiem miały być przecież przy  tym i  dzieci. 

Marta stwierdziła, że po prostu obaj panowie  zajmą  się chłopcami a one wybieraniem kreacji, bo przecież  wiadomo, że faceci są tak prymitywnymi  stworzeniami, że dla  nich na początku  związku ukochana  kobieta we  wszystkim wygląda pięknie,  choć tak naprawdę to dla  nich jest najpiękniejsza gdy jest ubrana tylko we  własną  skórę,  a nie  w jakieś  szmatki. Marta stwierdziła, że  najlepiej  będzie pojechać do tego  sklepu, w którym ona  kupowała swoją ślubną kreację, bo w tej Galerii sklepów niczym mrówek w lesie, a poza  tym jest tam  sporo atrakcji w holu i dzieciaki będą  tam sobie  mogły nawet pobiegać  i jest duży, kryty parking, jest też  gdzie  się napić kawy i napchać dziecięce brzuchy jakimiś  ciachami. A są tam  też  dziecięce ubranka?- spytała  się Maryla? Nie mam pojęcia- stwierdziła Marta, ale podejrzewam, że pewnie tak, bo tam są trzy piętra a my "obskoczyliśmy"  wtedy tylko parter i I piętro. Tylko nie kupuj im jakichś  mini garniturków, w tym  wieku wystarczą im  długie  spodenki i  biała  koszulka polo z długim  rękawem jeśli nie będzie upału, a  z krótkim gdy będzie  gorąco. A tam na parterze jest nawet  tablica informacyjna to  się poczyta co gdzie jest. A gdy już coś dla  siebie wybierzesz to wtedy w razie czego pojedziemy do innej galerii- przepatrzę na necie gdzie  są dziecięce  ciuchy. 

Maryla szeptem opowiedziała Marcie o tym,  jak Lena karciła  dzieci, a Marta powiedziała - ona od  samego początku wydawała mi się jakaś dziwna, a potem  to wrażenie tylko narastało. Czasami  to  miałam  wrażenie,  że coś jej na mózg padło,  bo tak  wyplatała. A to są bardzo fajne i mądrutkie dzieciaki i  szybko chwytają wszystkie nowe  wiadomości.  Dawno ich  nie widziałam. Młodszy to taka typowa "przylepka". Ale  Lena traktowała ich tak, jakby wciąż byli bobasami w pieluchach.  Uważałam ją za "niedorobioną",  a ona po prostu była i jest  chora i nieco  mi głupio teraz. Wyobrażam  sobie jak z kolei jest  Andrzejowi niemiło,  że był jej  mężem.

Fakt - stwierdziła Maryla. On  chyba nie może  sobie  wybaczyć, że nie  zorientował  się, że  z nią  jest coś  "nie halo" . I żałuje, że chociaż zorientował się, że nie porozmawiał z tobą właśnie o  tym, że Lena wciąż traktuje chłopców tak jakby byli niemowlakami. Bo zauważył, że nie przypadłyście  sobie do gustu. Nie da się ukryć, że mu przykro nie z powodu jej a tylko z uwagi na  dzieci. Stwierdził, że musi nieco zmienić styl pracy, by życie rodzinne  nie przechodziło obok, ale  było tak  samo ważne jak jego praca. I masz jak  w banku, że  sam ci to powie. Ty i Wojtek jesteście dla niego ogromnie  ważni. Powiedział mi, że kocha  cię jak młodszą  siostrę  i zawsze będzie dbał o ciebie. Wczoraj, gdy mu Piotruś powiedział, że Lena ich biła i stawiała do kąta to myślał, że dostanie  zawału - poczuł się tak,  jakby mu  się  serce nagle  zatrzymało. On chce,żeby pani Ewa doprowadziła i Jacusia do zerówki. Ciekawe kto  będzie  regularnie  kursował pomiędzy Sadybą  a Ursynowem. Bo pan od budowy piętra dla nas twierdzi, że od  września już tam będziemy mogli  mieszkać. Ale nie można wykluczyć, że to ona będzie wędrowała z Ursynowa  na Sadybę.  

Ja myślę, że to właśnie ona  będzie kursować  a nie  Andrzej lub jego  ojciec   z dzieckiem - tym bardziej, że odpadnie jej gotowanie  dla nich i czekanie na powrót Andrzeja z pracy i nocowanie z nimi gdy on ma  nockę lub  kończy  dyżur  o 22,00  - stwierdziła  Marta. Jakby  nie było to ona  ma tu tylko dwa łebki do opieki a nie 22 łebki, a dostaje  forsę jak za 22.  Zawszeć to mniejszy  kłopot niż opanowanie całej  gromadki dzieciarów, które w grupie  zawsze  są trudniejsze do opanowania-  stwierdziła  Marta. Wiesz, gdyby między chłopcami był tylko rok różnicy, to Jacuś mógłby z powodzeniem chodzić z Piotrusiem  do zerówki - to bardzo zdolne dziecko.  Ale mam wrażenie, że rodzice Andrzeja już  myślą nad  tym co dalej przez ten  rok. I albo będzie Ewa, albo kogoś innego znajdą na ten jeden rok.

A nie boisz  się mieszkania  razem z teściami?- spytała Marta. Ja ich  nie  znam, bo Andrzej  dopiero teraz, po rozwodzie z Leną  dał się namówić na kontakt   z nimi. Nie każdy ma takiego fioła jak  my - wpierw mieszkaliśmy oboje z moim tatą,  no ale się ożenił i  mieszkają  "aż" 200 metrów od  nas i widujemy  się codziennie a ojciec  Wojtka  po rozwodzie częściej u  nas nocuje  niż  w swoim  mieszkaniu, które jest tak mniej więcej o kilometr  od nas. Ojciec  Czesiek przez  cały  czas moich  studiów nam gotował, teraz to gotuję razem  z nim, a jak  zacznę pracować to pewnie  znów  będzie  solo zarządzał kuchnią  - my tylko zakupy będziemy robić i mlaskać przy jedzeniu. Ja jestem przyzwyczajona do facetów w kuchni, bo mnie  od  dwunastego  roku życia ojciec   sam  wychowywał. I od ich  rozwodu to już nie  widziałam  swojej matki, bo zapytana na  rozprawie opowiedziałam co nieco o  niej i o tym jak mnie traktowała   oraz oczywiście  powiedziałam, że  chcę mieszkać  z tatą.  A ludzie  się często dziwią, gdy mówię, że ojciec mnie  wychował. Co prawda  zamulił sobie  tym własną karierę zawodową, ale jak twierdzi - warto było. Ja czasem  się śmieję, że moimi rodzicami to jest dwóch ojców,  choć wcale  nie są  gejami. Przeze mnie  tata odszedł z  dyplomacji- nie chciał mnie zostawić na wychów  w internacie i to jeszcze przed  rozwodem- bo nie  wszędzie  są przecież  polskie szkoły. Nie wiem jak jest teraz czy jeszcze jest ten internat i jakie  są teraz kryteria dla tych co wyjeżdżają na placówki. Zresztą mało mnie to interesuje. Tata  niedługo przejdzie na  emeryturę  i pewnie  będzie  przesiadywał w kwiaciarni ze  swoją żoną, do której  ja albo mówię "mamo" albo po imieniu.  Ale tata to ożenił  się z nią dopiero wtedy gdy ja  już wyszłam  za Wojtka. A ja do końca nie wiedziałam, że on ma  jakąś  babkę, bo w "domowej  rutynie" nie było żadnych zmian. Tropnęłam się  dopiero z okazji przygotowań do mojego  ślubu, bo Patrycja, która jest  współwłaścicielką  kwiaciarni, w której  ja bywałam  raptem  z raz  w roku zaskoczyła mnie  chęcią pomocy przy mocowaniu kwiatka w butonierce marynarki Wojtka, mówiąc, że mieszkam  bliziutko kwiaciarni i ona może  wpaść i mi pomóc. Ona jest szalenie miła i  dobra i bardzo, bardzo dba o tatę ale  o nas także. I dlatego najczęściej  mówię  do niej  mamo a nie po imieniu.  I widzimy  się niemal  codziennie, bo oni wieczorami chodzą na  spacery z naszą psiną, którą  zresztą Andrzej  bardzo lubi. A psinka  ma z tej okazji dwa domy i kwiaciarnię do swej dyspozycji i nigdy  nie  siedzi  sama w domu. Pati też jest po nieudanym małżeństwie, jej mąż był alkoholikiem, więc się  rozeszła bo wiadomo, że alkoholikiem się jest do końca życia - to jednak sprawa  nieuleczalna.  Są dwa  rodzaje  alkoholików-  ci którzy piją dopóki nie  umrą i tak  zwani "alkoholicy  niepijący",  czyli ci którym jakoś udało się  nie wrócić do nałogu, ale zdają  sobie  sprawę z tego, że wystarczy  chwila nieuwagi i znów będą  w szponach nałogu.

Wiesz - powiedziała Maryla - trochę byłam na początku stremowana, ale teraz już ich poznałam a oni  są dla mnie o wiele bardziej  serdeczni niż byli moi  rodzice. A mama Andrzeja  mówi  do mnie  "córeńko" i wielce  mnie to rozczula. Dzieciaki lgną do niej, bo zawsze każde jest przytulone,  wyściskane i zapewnione, że jest najmilszym  chłopczykiem na tej Planecie. 

Piotruś jest  dumny i  blady, bo  dziadek bardzo  dokładnie  mu opowiedział i pokazał co jest  narysowane na planie  przebudowy  strychu w mieszkanie dla nas , a gdy teść dał Andrzejowi ten plan  przebudowy to dzieciak dokładnie mu  wszystko pokazał i opowiedział, no a przecież ma dopiero sześć lat. Teść mu bardzo fajnie wytłumaczył, że  to co widać na tym planie to są kontury tego co jest  widziane  w łazience,  ale nie z pozycji człowieka  stojącego w tej łazience na podłodze,  ale człowieka patrzącego  na tę łazienkę  z dużej  wysokości. Dziadek puchnie  z dumy i ma nadzieję, że kiedyś Piotruś  się  zainteresuje  architekturą. Andrzej się  śmieje, że nie udało się  ojcu z nim to  teraz  sobie  hoduje architekta.  Andrzej  twierdzi, że kiedyś  jego matka była okropnie  apodyktyczna i właściwie od  chwili ożenku starał  się nie bywać u rodziców, zwłaszcza, że  chcieli by mieszkał  z nimi pod  Warszawą, co było  mało zabawne. On do dziś się zastanawia, skąd jego  matka  wiedziała, że Lena to zły  "materiał  na  żonę". Poza tym obaj  chłopcy mają wspólną pasją  z dziadkiem - zabawy modelami samochodzików. Jak się w trójkę  bawią  samochodzikami to zupełnie jakby wszyscy  trzej  byli w jednym  wieku.

 Mam natomiast "krzywy  zgryz" w kwestii powiadomienia moich  rodziców o ślubie i prędzej jestem skłonna ojca o nim powiadomić i zaprosić go z jego partnerką, niż zawiadamiać  matkę. Bo jestem prawie pewna, że  wtedy "jak amen  w pacierzu" oni się pokłócą,  bo ojciec   zapewne  przyjdzie  ze  swoją kobietą i matka  nie odmówi  sobie  przyjemności powiedzenia  mu czegoś niemiłego - no bo przecież ona  była piękna i nadzwyczajna a on odszedł do mało pięknej, ale na pewno o lepszym charakterze.

Wiesz, ja to ci nie  doradzę, ale   porozmawiaj o tym z Andrzejem  albo z moim teściem - to naprawdę mądry i "wyważony" facet, przeżył rozwód z winy swej żony, więc moim  zdaniem  może ci dobrze doradzić - stwierdziła  Marta.  Bo tak naprawdę ten  ślub cywilny to zerowa  uroczystość - to zwykłe podpisanie papierków i tyle.  I nie  dziwi mnie  wcale, że wiele par bierze ten ślub tylko i  wyłącznie w obecności  świadków.

To nie jest taki cyrk  jak  ze ślubem kościelnym. A tak nawiasem mówiąc, to co  z tego, że Andrzej  brał  pierwszy ślub kościelny, że rodzice  wyprawili  wesele, które młodzi "olali". Jak widać na  załączonym obrazku nie  miało to żadnego znaczenia dla jakości związku.  Są również i tacy,  co od pełnoletności  do śmierci żyją  bez ślubu i nikt  nikogo nie  zdradza, chociaż  związek nie jest uprawomocniony.  Jak się mają zdradzać to będą się zdradzać niezależnie   od tego czy i jaki  brali ślub. Oczywiście w  stanie swoistego zamroczenia   nazywanym  zakochaniem  się, jesteśmy  pewni, że zawsze my będziemy jego kochać a on  nas, ale tak naprawdę nikt tego co będzie  za parę lat nie jest  w stanie przewidzieć. Z uczuciem  zwanym  miłością  jest tak jak ze  smakami - kiedyś za nic   w świecie  nie jadłam ryżu, po prostu mi nie  smakował  a teraz jem bez oporu i mi smakuje. Kiedyś dałabym  się porąbać za tort, a teraz ... najchętniej  zjem z niego dekoracje i masy którymi jest przełożony oraz   czekoladową polewę a ciasto zostaje na talerzyku.  To  samo dzieje  się w  stosunku do ludzi - kiedyś nas " coś"  u partnera  zachwycało, potem już nie,  a my jak te idiotki zamiast mu o tym spokojnie i grzecznie  powiedzieć i poprosić  by zaprzestał to "coś" robić nie mówimy  nic a potem dochodzi do sytuacji, że najchętniej  byś własnego faceta  zamordowała, bo on o niczym nie wie  i dalej robi to coś, czego nie jesteś  w  stanie znieść. I nie ma  w tym nic nienormalnego, że z  czasem  zmieniają  się nam  smaki , upodobania, przemiana  materii  bo przecież i nasz organizm  się  zmienia i psychika wraz  z upływem  czasu. Tylko trzeba  sobie   z tego zdawać  sprawę  jeszcze przed ślubem, porozmawiać o tym a potem nie milczeć, tylko o tym  spokojnie porozmawiać, gdy coś nam zaczyna przeszkadzać. 

Ja na przykład już powiedziałam o kilku sprawach Wojtkowi i on to zrozumiał i tego nie  robi. Tacie też powiedziałam, że już wyrosłam  z tego żeby mi rozczochrywał włosy  nawet gdy nie jestem świeżo po  fryzjerze. I  możesz śmiało o tym porozmawiać z Andrzejem, że  chcesz byście  się oboje  na bieżąco informowali o  tym co lubicie  a za  czym  nie przepadacie lub  wręcz  was to  wścieka.  On to rozumie, kiedyś o  tym  z nim rozmawiałam.

                                                               c.d.n.


niedziela, 21 kwietnia 2024

Córeczka tatusia- 118

 Tak jak przypuszczał Andrzej, wiadomość, że Andrzej i Marika chcą  założyć  rodzinę  a ponadto zaakceptowali pomysł rozbudowy domu i  wspólnego  mieszkania  z rodzicami  "pod jednym  dachem" szalenie ucieszyła rodziców. Mama aż się popłakała  z radości, co tylko umocniło przekonanie  taty, że kobiety to jednak dziwne są i zamiast  skakać  z radości  i się śmiać to płaczą. No popatrz- jednak będziemy mieli córeczkę - mówiła  nieco  połykając łzy  wzruszenia mama.  No i wreszcie  będziemy taką naprawdę  rodziną, bo będziemy  mieli w  zasięgu   ręki i Andrzejka  z  dziećmi i córeczkę! Przecież to nie  córeczka  tylko  synowa - trzeźwił żonę ojciec Andrzeja. Ale  trzeba huncwotowi  przyznać, że to  szalenie miła  dziewczyna i  ma dobrze poukładane  w głowie. A i Andrzej  zrobił  się jakiś mniej pyskaty i uparty. 

Nooo, pyskaty i uparty jak muł to jest przecież po tobie, nie po mnie - spokojnie  zauważyła mama. On jest wierną kopią  ciebie,  ty też  ze swoimi  rodzicami zawsze  "darłeś koty" i wszystko robiłeś  po  swojemu i nie słuchałeś nigdy  tego co ci radzili.  Ale i tak najważniejsze, że oni chcą się pobrać i mieszkać  razem  z nami - zawsze marzyłam o tym, żeby tak  właśnie  było. Bardzo mi się ta jego dziewczyna podoba.  A Andrzej  mówi, że jest  bardzo ceniona  w pracy i ona  jest pielęgniarką  chirurgiczną a nie taką  zwykłą. A on wpatruje  się w nią niczym kot w księżyc w czasie pełni.  Rozmowę przerwał telefon Andrzeja, który powiedział, że on z Mariką, czyli z Marylą przyjedzie za pół godziny. To świetnie  synku - zapewniła  go matka- zjemy  w takim  razie  razem obiad, dzieciaki też  się ucieszą. Mamo,   ja przywiozę w takim razie  sznycle  cielęce, już usmażone, to tylko się je odgrzeje.  No dobrze, jak chcesz, synku.

Ciekawy jestem jak chłopcy zareagują na nową  żonę Andrzeja. No jak - normalnie. Przecież  Andrzej im na pewno  wszystko wytłumaczy a mam wrażenie, że i on i ta  wychowawczyni ustawią ich jakoś tak, że cała ta "operacja" przejdzie  zupełnie  bezboleśnie. Poza tym dzieci są jak bardzo  czułe barometry i świetnie wyczuwają nastawienie psychiczne otoczenia, więc gdy my będziemy tę  dziewczynę  traktować z  szacunkiem i uczuciem to oni  także. A ona jest tak naturalna i miła, że na pewno  szybko ją pokochają.

W pół godziny później przyjechał Andrzej  z Mariką, która od  razu  została mianowana przez  mamę  córeczką  i  została  zapewniona, że mama Andrzeja zawsze będzie jej  służyć pomocą we  wszystkim co będzie jakiejś  pomocy wymagało.  A ponadto zapewniła oboje, że na pewno nie będą  się rodzice  "wcinać" w ich życie osobiste. Andrzej postanowił już tego  dnia odbyć z  chłopcami  "męską rozmowę" i wyjaśnić im,  że za niedługo Maryla/Marika będzie jego żoną a tym samym będzie dla nich mamą, do której będą się obaj  mogli zwracać  ze  wszystkimi swoimi sprawami, tak jak do niego.

I wtedy "wyszło szydło z  worka", bo Piotruś zapytał się, czy Maryla też będzie ich biła paskiem i kazała stać w kącie. Andrzejowi w  zupełnie nie kontrolowany sposób opadła  szczęka - to mama Lena was biła?- mówisz prawdę synku?- spytał.  Ale  dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałeś?  Bo mama powiedziała, że jak powiemy to ty też nas zbijesz- wyjaśnił.  

Andrzej aż usiadł z  wrażenia i przez moment  miał wrażenie, że mu serce stanęło kołkiem. Nagle  miał ochotę wręcz   zawyć z rozpaczy, ale przygarnął chłopców do siebie i powiedział - nigdy, przenigdy żadnego z  was nie uderzyłem - nie jestem zwolennikiem takich kar dla dzieci. I nigdy  nie  zbiję.

A teraz posłuchajcie obaj uważnie - mama Lena już nigdy nie  wyzdrowieje i nigdy do was nie wróci. A biła  was dlatego, że bardzo poważnie  zachorowała i ta choroba uszkodziła jej rozum. I tym samym przestała być moją żoną i waszą mamą. Nikt w tym domu nigdy  was nie będzie bił - to jest pewne. Ani babcia i dziadek, ani ja, ani Marylka, która  wkrótce będzie moją żoną  i  zgodziła  się by być dla was obu mamą - i to taką mamą, która nie będzie paliła papierosów (które psują  rozum i zdrowie), nie  będzie na  was krzyczeć ani nie będzie  na pewno was bić. Wy ze swej strony musicie  się jej słuchać i w miarę potrzeby pomagać, a pomocą będzie i to, że nie  będziecie po całym mieszkaniu rozwalać  swych  zabawek i będziecie posłuszni Marylce, mnie, oraz  babci i dziadkowi. Bo podjęliśmy z Marylką decyzję, że po ślubie i przemianie  strychu w  piętro mieszkalne będziemy  wszyscy razem tu  mieszkać. 

I Piotruś pójdzie  do zerówki we  wrześniu już tu, na Sadybie. Jutro omówię z ciocią Ewą kwestie organizacyjne, bo chcemy by Jacusia też ona doprowadziła  do zerówki. I zapamiętajcie obaj - w tym domu nikt dzieci  nie bije - w tym  domu dzieciom tłumaczy  się co im  wolno  a czego nie  wolno robić i dlaczego. I  każdego dorosłego w  tym domu możecie  zapytać o wszystko, a zwłaszcza  wtedy gdy nie bardzo wiecie czy to co chcecie  zrobić jest  dobre czy może jednak złe. A teraz poproszę o buziaczki i idźcie się bawić.

Tato, a kiedy będziemy  tu stale mieszkać?- zapytał młodszy.  No gdy  tylko skończy  się przemiana tego strychu w piętro  mieszkalne. W drugim i trzecim tygodniu września ja z Marylką jadę na urlop i na pewno gdy wrócimy  z urlopu będzie  już piętro gotowe i będziemy się tam urządzać. A teraz  się zastanówcie obaj czy już wszystko rozumiecie - bo może jeszcze trzeba wam coś wyjaśnić. 

Tato,  a ciocia Marylka będzie nas kochać?- spytał Starszy. Ona już was kocha - gdyby was nie kochała to nie chciałaby przecież być moją żoną i dla was mamą- wyjaśniał  spokojnie  Andrzej.  A wy weźmiecie ślub w kościele?- Piotruś dalej drążył temat.  Nie synku- ślub weźmiemy w Ratuszu  dzielnicy Ursynów.  Z waszą mamą mieliśmy właśnie ślub w kościele i drugiego ślubu branego w kościele  kościół nie udziela. Poza tym, to jak zapewne zauważyliście,  my  nie chodzimy do kościoła, więc nie będzie ślubu kościelnego. A my będziemy na tym ślubie? No jasne, że będziecie. Podacie nam nawet ślubne obrączki, które są takim  symbolem, znakiem  informującym innych, że Marylka i ja już jesteśmy z kimś związani węzłem małżeńskim.  A ciocia Marylka będzie  w takiej długiej białej sukience?   Nie  synku, na ślubie w Ratuszu nikt nie wyprawia takiego cyrku. Oczywiście oboje  będziemy ładnie ubrani, wy i nasi świadkowie oraz  dziadkowie  również, ale bez  przesady. A na świadków naszego  ślubu chcemy poprosić  ciocię Martę i dziadka Czesia - podoba  się wam taki pomysł?  Noooo, fajnie - zapewnili obaj. 

A co świadkowie  robią?- dociekał Piotruś.  Wpierw wysłuchają uważnie jak  kandydaci na męża i żonę przyrzekają  sobie  wzajemnie, że będą  się starali być dla siebie jak najlepszymi partnerami, potem  obserwują jak składają mąż i  żona  swe podpisy na odpowiednim  dokumencie i są przez urzędnika  Ratusza  wpisani jako świadkowie  tego  wydarzenia i składają podpisy, że to wszystko widzieli i  słyszeli.

I co będzie po ślubie?  Myślę, że po ślubie wszyscy zaproszeni  na nasz ślub goście zjedzą  z nami jakiś smaczny obiad - chcielibyśmy by był tu, w domu  a nie  w restauracji  - po prostu wynajmiemy firmę cateringową, która nam tu do domu przywiezie to co zamówimy do jedzenia.

Chłopcy wpatrywali się w Andrzeja jak zahipnotyzowani, a młodszy aż trzy palce  wsadził do buzi. Czy będziemy mogli mówić do cioci Marylki "mamo"?  - spytał Piotruś. No jasne - zapewnił ich  Andrzej- i na pewno będzie  dumna  i  zadowolona, że będziecie ją nazywać   mamą. Bo to ona razem ze mną będzie  się wami opiekować i prowadzić  was przez  dalsze życie aż do dorosłości. I zapamiętajcie - zawsze o  wszystko możecie  pytać się mnie, Marylkę oraz  babcię i  dziadka, a  zwłaszcza  wtedy, gdy nie będziecie  zbyt pewni tego czy coś możecie  zrobić.

Tato,  a kiedy będzie ten ślub? No jeszcze  dokładnego terminu  nie znam, jutro wpadnę do Ratusza i zarezerwuję jakiś termin. Chcielibyśmy by ten ślub był jeszcze przed naszym  urlopem. No a teraz idźcie  się bawić.

Oczywiście obaj natychmiast pocwałowali do kuchni i obaj naraz zaczęli opowiadać babci i pomagającej  jej  w kuchni Maryli to co przed  chwilą usłyszeli. Nie wiedzieli, że obie panie już o  wszystkim  wiedzą, bo jest takie miejsce w kuchni,  z którego całkiem nieźle  słychać o  czym rozmawiają osoby w living roomie. Opowiadał głównie Piotruś, bo Jacuś  w tym  czasie przylgnął do Maryli i utonął w jej objęciach.

Babciu -  tata powiedział, że będziemy tu  wszyscy razem mieszkać gdy tylko się ten strych zamieni w mieszkanie i ja się bardzo cieszę, bo będę tu chodził do zerówki  razem z Grześkiem - ćwierkał radośnie  Piotruś. I tata powiedział, że będziemy na ślubie  taty i pewnie  będziemy podawać obrączki. I tata chce poprosić ciocię Martę i dziadka Cześka na świadków ślubu. I powiedział, że zaraz  jutro pojedzie do Ratusza na Ursynowie żeby ustalić termin tego ślubu. I że mama nie będzie w długiej białej  sukni, choć  będzie ładnie ubrana.  A mnie się podobają jak panie mają takie długie  suknie, bo każda pani w długiej  sukni wygląda jak królowa z bajki. A najbardziej  mi się podobają takie długie  zielone  suknie, nie  białe. I tata powiedział, że po ślubie to tutaj będzie obiad a nie gdzieś  na mieście. Bo  tata zamówi takich ludzi, co tu przywiozą gotowy obiad, ale zapomniałem jak się oni nazywają.  To cateringowe firmy zajmują  się takimi sprawami - powiedziała Maryla. Przywiozą to co zamówimy, a gdy zjemy to zbiorą naczynia  w których  wszystko przywieźli oraz zastawę, na której  wszystko podadzą i odjadą.  A desery na po obiedzie  to już sobie sami skomponujemy.  A lody będą?- spytał Piotruś.  Sądzę, że na pewno będą  lody, no i oczywiście takie, jakie kto lubi, a prócz lodów to na pewno jakiś tort. 

I tata powiedział, że mamy Leny już nie  będzie, a ty nas nie będziesz biła tak jak mama Lena. Wiesz kochanie,  mama Lena po prostu zachorowała i nie bardzo wiedziała co robi i dlatego was biła -tłumaczyła  Maryla. Bo mama Lena paliła papierosy - uzupełnił Piotruś- a ty nie palisz, więc nie zachorujesz na rozum. Tak Piotrusiu- nigdy nie paliłam i nie  zamierzam kiedykolwiek palić i na pewno nigdy żadnego z was nie uderzę. Wy obaj jesteście  bardzo grzecznymi i mądrymi dziećmi i jestem szczęśliwa, że będę  razem  z wami i  waszym tatą. A skoro tak bardzo lubisz  zielony kolor to postaram się, kupić sobie do ślubu zieloną sukienkę, ale nie długą bo to mało praktyczny  strój taka długa  sukienka. A może pokażesz mi na jakimś obrazku jaki to odcień  zieleni ci  się podoba. A może pojedziesz  ze mną na  zakupy, bo może okaże się, że w innym kolorze  sukienki też będę ładnie wyglądała. Jeździłeś na zakupy sukienek  z mamą Leną? Nie, nigdy- my nigdzie nie jeździliśmy z mamą Leną. W Otwocku to czasem wujek nas  woził na rowerze do sklepu po chleb. No i jak - podobały ci się zakupy? Nie, bo nie  wchodziłem do sklepu, stałem przy rowerze. 

W tym  momencie do kuchni wszedł Andrzej i z radością  zobaczył, że Jacuś siedzi przytulony do Maryli, a Piotrek coś jej opowiada. Maryla  szybko powiedziała - Piotruś pojedzie ze mną gdy będę sobie  wybierała jakąś sukienkę do ślubu- mam nadzieję, że ty też pojedziesz. No pewnie, pojedziemy wszyscy razem. Zobaczymy grafik naszych dyżurów - ja mam jeszcze jakieś dni z ubiegłego roku do wykorzystania. Koniec  z czasami, że wolałem  być w pracy  niż  w domu. I albo to uszanują albo przejdę do konkurencji. I jestem zdania, że powinnaś ograniczyć się do połowy etatu, a nawet w ogóle zrezygnować.  Zastanawiam się czy uprzedzić szefa, że zmienia mi  się sytuacja rodzinna i  czy go łaskawie zaprosić na ślub.  Nie mam pojęcia - ja chyba aż raz  z nim rozmawiałam, bo się sierota w  domu skaleczył  nożem, na tyle głęboko, że aż pognał na pogotowie a tak  mu to  wprawnie  opatrzyli, że mu w nocy wszystko zleciało, więc potem przyleciał do nas i mu robiłam opatrunek. Mnie  tam obojętne  czy  go zaprosisz czy  nie. I tak podpadnę   wszystkim dziewczynom, bo prawie   wszystkie  do ciebie   wzdychają.  

Andrzej  się  roześmiał - a potem mają żal gdy ktoś powie, że  kobiety  są głupawe  nieco. Po pierwsze żadna z nich  nie wie jaki jestem naprawdę bo moje  rozmowy  z nimi ograniczają  się do ściśle służbowo-zawodowych. Na sali operacyjnej to dziewczyny są dobre fachowo i nawet  rzadko muszę  dziób otworzyć żeby powiedzieć co mi mają  w rękę wetknąć.  Czasem mam wrażenie, że one  to nawet  lepiej ode mnie  wiedza  jakie powinienem  wziąć  narzędzie. Z tobą też mało rozmawiałem, bo ty zerkasz w kartę i  nie muszę ci mówić co masz robić, bo sama wiesz - co najwyżej raz na jakiś  czas  to ty mi mówisz jak coś z którąś raną pooperacyjną jest dziwnie  lub nie tak- zresztą ty zawsze  wszystko na bieżąco odnotowujesz i mam to na biurku. Odkąd "zasłużyłem" na  własny gabinet mam ten luksus, że nie  muszę  słuchać co której chłop  w domu  powiedział, bo nie  da  się ukryć, że wcale  mnie to  nie interesuje. Masz tę samą  zaletę co Marta - nie pleciesz bez potrzeby. Marta mówi o takich osobach, że należą  do tych, których cisza nie męczy. Marta jest trochę niezwykłą babką - miałem jakiś fatalny dzień a potem dyżur gdy przyjechała z bólem wyrostka. Zbadałem, skonstatowałem, że wyrostek, wydałem  wyrok, że trzeba szybko operować i....rozpętało się piekło trafił mi się tragiczny pacjent. Pocerowałem gościa i poszedłem do Marty, chciałem  u niej  posiedzieć  chwilę  w ciszy, a ona  na mnie  spojrzała i powiedziała- kładź się na moim  łóżku i trochę odpocznij. Sama zwinęła  się na fotelu i zaczęła  czytać, a ja normalnie  zasnąłem. Krzyś gdy wpadł z premedykacją to z wrażenia omal sam  sobie  zastrzyku  nie  wkłuł, bo  Marta  spała  zwinięta  w kłębek na  fotelu a ja spałem  słodko na jej łóżku. Zrobił jej  cichutko zastrzyk i potem za godzinę  wpadł i mnie obudził. I myślisz, że Marta cokolwiek mi to wypomniała czy też komuś  powiedziała- cisza, a mnie powiedziała już potem gdy byłem u  nich, że to było logiczne, bo ja  byłem skonany,  a ona  miała przecież  przed  sobą narkozę, więc  wiedziała, że  się wyśpi. Krzyś był pełen podziwu dla niej. Ja najbardziej lubię gdy Krzyś mi usypia pacjenta-  wiem, że wtedy pacjent  jest pod 200% kontrolą, bo on jest  świetnym anestezjologiem.  I mam fajne zdjęcie Marty i Wojtka z tamtego okresu - Wojtek pilnujący Marty w  szpitalu - zobacz- tak intensywnie jej doglądał, że aż oboje  zasnęli-otworzyłem  drzwi, uwieczniłem a oni nadal  spali. Kocham Martę tak, jakby była moją  rodzoną  siostrą, która umie  odczytać bez pytania  moje  myśli.

 A tak  zupełnie  szczerze - byłbym najszczęśliwszy gdybyśmy to  wszystko zrobili  w gronie stricte  rodzinnym-  rodzice twoi i moi,  dzieci, świadkowie no i my. I już  będzie  zgraja, bo to będzie  10 osób. Nawet Henia bym nie  zapraszał-  kolega  z niego świetny,  ale  rodziną  póki co to nie jest.

                                                                      c.d.n.


sobota, 20 kwietnia 2024

Córeczka tatusia - 117

 Nie  da  się powiedzieć, że to była  wypoczynkowa noc. Oboje mieli  za sobą nieudane związki i oboje musieli się jakoś  uwolnić od przeszłości. A najlepszym znanym na to  sposobem to jest rozmowa o tym co było - szczera, czasem dla obu stron  bolesna, bo właściwie  jest to wtedy  autoanaliza i w jakimś  sensie przyznanie  się do własnej niedoskonałości, co nie jest raczej  autoreklamą. Bo nie  da  się ukryć, że każde nasze  zachowanie, każde  słowo wywołuje  jakąś reakcję naszego partnera i naprawdę bardzo, bardzo  rzadko jest tak, by tylko jedna  strona była winna temu, że  związek  się rozpadł. Poza tym zupełnie inaczej patrzy  się na życie mając lat 20  a inaczej kilkanaście lub  więcej  lat później. 

Teraz Andrzej dobrze   zdawał  sobie  sprawę  z faktu, że kiedyś "poleciał na  łatwiznę" i nie zastanawiał się  wcale nad  faktem, że Lena bardzo lekko traktowała układy damsko-męskie i jej ówczesne "nienasycenie" mogło mieć  jakieś podłoże, że planowanie czegokolwiek było dla niej  czymś  tak samo odległym jak odległość Ziemi od Słońca  lub Księżyca,  a pieniądze przelatywały  jej przez  ręce jak bieżąca  woda, że nie chciała podjąć żadnej pracy i tak naprawdę nie miała bladego pojęcia o wychowaniu dzieci , a we  wszystkim pomagała jej  matka. On natomiast był bardzo skupiony na swej pracy, zaraz  po studiach robił doktorat i często nie  było go od świtu do późnego wieczora  w domu, a nawet jeśli  był w domu  to myślami  był cały czas gdzie indziej.

Maryla z kolei  miała  do siebie  żal, że choć zdawała  sobie sprawę z faktu, że jest mało wspólnych poglądów pomiędzy nią a jej mężem to zdecydowała  się na ślub bo....już prawie wszystkie jej koleżanki były  zamężne, a  mąż to jej nawet pomagał w  domu, gdy bardzo zmęczona wracała do  domu po dyżurze. No a to, że nie  za bardzo mieli o czym rozmawiać a współżycie nie dawało jej najmniejszej  nawet   satysfakcji zrzucała  w myślach na karb swojego zmęczenia. 

Zwierzenia obustronne trwały niemal do bladego świtu. Dobrze, że oboje mieli jeszcze w odwodzie wolną od obowiązków  niedzielę. Andrzej z wielkim  zacięciem poznawał pracowicie każdy zakamarek jej ciała i komentował  swe doznania  nie szczędząc słów  zachwytu a ona po raz pierwszy w  życiu przeżyła.....orgazm, do  czego zaraz  się przyznała, a Andrzej powiedział - podejrzewałem to, choć  jesteś bardzo oszczędna  w  wyrażaniu emocji, ale to było cudowne!

Zmęczeni tymi obustronnymi wyznaniami dotyczącymi ich dotychczasowego życia zasnęli mocno w  siebie wtuleni i jakimś cudem Maryli-Marice nie przeszkadzała  wcale jej golizna. W niedzielę około południa wygonił ich  z łóżka najzwyczajniejszy w  świecie  głód i Andrzej ze  zdumieniem stwierdził, że nie  da  się robić  śniadania gdy  się cały  czas obejmuje dziewczynę. Bułeczki z makiem, które dostali od mamy Andrzeja  zostały z  zachwytem skonsumowane, do kawy był jeszcze kawałek tortu, a ich potrzeba fizycznej  bliskości sprawiła, że  w  czasie  śniadania Marika cały  czas  siedziała na kolanach Andrzeja,  a że  jego szlafrok nie  za bardzo ich "ogarniał" Andrzej owinął ich oboje kocem.

Wczesnym popołudniem  Andrzej wysłał ich  wspólne  zdjęcie do Marty z dopiskiem -jestem szczęśliwy- na zdjęciu Marika siedziała na jego kolanach i widać  było (gołym okiem), że  są okryci jednym kocem. Ten koc to był prezent od teścia Marty i Andrzej napisał- nareszcie  ten prezent   doczekał się właściwego wykorzystania! 

Oczywiście  zaraz wyjaśnił Marice, że nie ma najmniejszego zamiaru by  robić tajemnicę z tego, że  Marika jest jego partnerką i to nie  tyko w kręgu przyjaciół i znajomych  ale i w Klinice. Przecież oboje  jesteśmy wolni, więc nie widzę powodu by  robić  z tego jakąś tajemnicę. A zmianę nazwiska możesz,  ale nie  musisz wcale  robić, mnie nie przeszkadza, że masz nazwisko  byłego męża. Przemyśl natomiast sprawę naszego ślubu - bo ja myślę o nas jako o małżeństwie a nie tylko jako o parze kochanków. I chciałbym tę  sprawę jak najszybciej uregulować. Przemyśl to spokojnie,  czy chcesz mnie na resztę życia razem z tym moim przychówkiem, moimi rodzicami i przyjaciółmi. 

Przez  najbliższe 2 lata będzie  nam pomagać przy chłopcach Ewa. Rozmawiałem  z lekarzem psychiatrą i z powodu choroby  Leny jest bardzo dobrze, że  dziećmi zajmuje  się siła fachowa. Z kolei  Ewie  to pasuje, bo dostaje pensję taką jakby dostawała w przedszkolu i ma  płacony  ZUS,  ale ma tylko dwójkę pod opieką a nie dwadzieścioro bachorów lub  więcej. Ona  gotuje  tylko dla  dzieci i siebie, resztę obowiązków domowych to ja  wykonuję.No i pomyśl czy na pewno nie chcesz  sama urodzić, ale mogę cię zapewnić, że zarówno ciąża jak i  cała  reszta  są bardzo,  ale to bardzo przereklamowane. Jestem dziwnie  pewien, że gdyby każda  z kobiet wiedziała jak z bliska wygląda tzw. macierzyństwo od momentu ciąży do końca pierwszego roku życia dziecka to ród  ludzki zapewne  by  zaginął. Marcia  stwierdziła, że być  może skusi się na jedno dziecko i ma nadzieję, że nie będą to klony i że nie będzie  miała takiego pecha jak Ala i  jej organizm nie wyprodukuje w jednym cyklu dwóch jajeczek.

I jeszcze  coś -  jeżeli wolisz np. nie pracować zawodowo a być tylko pełnoetatową mamą dla chłopców - jest  to jak najbardziej  realna  sprawa. Ale nawet jeśli będziesz "pełnoetatową mamą" to pani Ewa i tak będzie  ich "tresowała" aż do chwili pójścia młodszego do zerówki, a ja to na pewno będę ci pomagał w  domu - już wydoroślałem.  Możesz też pracować  np. na 1/2  etatu, nasza  klinika na pewno się  zgodzi,  bo jesteś  bardzo  ceniona od  strony  zawodowej. Jeśli nie masz prawa jazdy to byłoby fajnie  żebyś  je zrobiła, to wtedy pewnie  kupimy drugi  samochód, żebyś nie  musiała liczyć transportowo tylko na mnie. Wojtuś ma kolegę, który handluje samochodami i na pewno coś fajnego będzie  można kupić. Oni  kupili  dla Marty fajnego fiacika 500, używany,  ale  wyglądał jak nowiutki - damski wózeczek jak mówi Marta, ale nim  równiutko  "szpuluje" nawet gdy jest ślisko zimą i to z Mokotowa na Pragę i z powrotem.

Nie wiem czy ci mówiłem - chłopcy nawet  słowem nie  wspominają Leny- tak jakby ona  nigdy z nimi nie  była. Nie mam pojęcia co im  zrobiła. Wiem, że często na  nich  wrzeszczała- no cóż- była po prostu  chora i  zapewne wiele  rzeczy ją wyprowadzało z równowagi. Schizofrenia  nie jest chorobą  dziedziczną, ale niewłaściwie  prowadzone  dziecko pomiędzy 3  a 7 rokiem życia może się stać schizofrenikiem, jeśli  w rodzinie  występowała  schizofrenia.  Teoretycznie to już  dość  "obcykana" choroba ale nadal wszystkiego o niej  nie  wiemy, choć nawet jest już lek łagodzący a nawet  częściowo niwelujący tę  chorobę i odpowiedzialny pacjent, który  stale bierze lek funkcjonuje tak, że o jego chorobie otoczenie  nie ma pojęcia.

Obejrzyj ze mną te plany domku i zastanówmy się, głównie ty, czy chciałabyś  byśmy mieszkali razem z moimi rodzicami we  wspólnym  domu. Wydaje  mi  się, że nawet gdybyś przestała pracować lub  była tylko na połówce etatu, to też nie  byłoby to złe rozwiązanie. To mieszkanie mogłoby pójść pod  wynajem, myślę że twoje też, a może nawet dałoby  się je przehandlować, bo ono już leciwe,  a jak coś  zacznie nawalać to forsa z najmu będzie  szła na  naprawy i coraz  trudniej  będzie je  wynająć. Ja to bym najchętniej już jutro wziął z tobą ślub, ale to nie  Las Vegas i "z marszu " się nie  da.    W Polsce ktoś wymyślił, że od  chwili złożenia  papierów w USC musi upłynąć miesiąc do dnia ślubu, a w takim  Las Vegas możesz wziąć ślub w trakcie drogi do  restauracji lub wyskoczyć do urzędu  między pierwszym a  drugim  daniem w knajpie. A wiesz, gdzie masz swoją metrykę i papiery rozwodowe? Ostatnio ponoć tak się USC rozwydrzyły, że odpis z metryki itp. ważny jest tylko trzy miesiące - dla mnie to tylko wyciąganie  forsy bo za każdy odpis przecież się płaci. Niby  niewiele, bo tylko 30 zł,  ale  biorąc pod uwagę  fakt, że niemal do  wszystkiego potrzebny jest odpis  metryki to się  chyba  niezłe sumy przewalają.

Podejrzewam, że nadal mam swoje  dokumenty na Ochocie - powiedziała Marika. A moi rodzice nie  są rozwiedzeni oficjalnie,  ale nie  mieszkają razem. Matka tkwi w mieszkaniu na  Ochocie i odstawia   Dziewicę  Orleańską a ojciec u swojej ukochanej gdzieś w okolicy ulicy  Korkowej. Mam do niego  tylko telefon. On mi właśnie zostawił to mieszkanie na  Piwarskiego. Nie  znam  jego partnerki, a widziałam się  z nim ostatni  raz  jeszcze przed moim  rozwodem. Nie  miewam częstego kontaktu  z rodzicami i szczerze mówiąc to nadal nie tęsknię  za nimi.  Nawet nie  jestem  pewna czy wiedzą, że się rozeszłam. Widać  z tego, że  ani im ani  mnie te kontakty rodzinne  nie  były potrzebne. Całe  dzieciństwo słuchałam jak jedno na drugie do mnie narzekało - ojciec na  matkę,  matka na ojca- no autentyczny dom  wariatów. W końcu się  rozstali a ja przez  jakiś czas mieszkałam u koleżanki  a potem ojciec na mnie przepisał to  mieszkanie  na Piwarskiego i tam zamieszkałam. Ja się czuję tak, jakbym była od  dziecka sierotą. I, choć może  cię  to zgorszy nie  zamierzam ich informować co zamierzam robić - nic im  do mojego życia. 

Mnie mało co gorszy - ożeniłem  się wbrew radom  rodziców a na  dodatek uciekliśmy z własnego wesela, bo go wcale  nie  chcieliśmy, a jej rodzice i moi uparli  się na to wesele, więc my  prosto  z kościoła , przez zakrystię  "wyciekliśmy" w podróż poślubną nad Morze Czarne. Lena to swoją kreację zrzuciła  z siebie i się przebrała  a ja  poleciałem w  ślubnym garniturku. Na  miejscu  kupiłem na bazarze  dżinsy, tenisówki i dwie  koszulki,  wracałem znów w  tym ślubnym garniturze.

Powiedz mi kochanie, a jak znajdujesz moich rodziców? Dasz radę mieszkać  z nimi w jednym domu? Bo ty to obojgu szalenie  się spodobałaś. Ojciec, to mi kilkanaście  razy za twoimi plecami pokazał kciuk w górę i japę  miał uśmiechniętą od ucha  do ucha.  Obawiałem  się chwilami, że mama to  ci  się rzuci  na  szyję i wyściska ilekroć mówiłaś  coś, co jej przypadało do serca. Zastanawiam  się jak cię namówić byś  już od  zaraz zamieszkała  ze mną - w końcu  ślub to tylko zwykła  formalność a ja już będę miał problem by zasnąć  bez  ciebie.

A co powiesz  dzieciom gdy załapią, że ja zajmę w tym domu  miejsce ich  matki?  No co- powiem, im prawdę, że mama -Lena już nigdy nie  wyzdrowieje, przez  te papierosy, które paliła i że ty, w  swej niezmiernej dobroci będziesz teraz  ich mamą i moją żoną.I podejrzewam, że oni będą  cię tytułować mamą od  samego początku. Oczywiście wytłumaczę im też, że będzie ślub, żeby przyjaciele i znajomi wiedzieli, że ty chcesz być z nimi i ze mną. A propos  ślub - myślę, że zrobimy go w naszym  dzielnicowym urzędzie- u nas jest  sala  ślubów i  śluby  są z reguły  w soboty. Z kliniki to ja bym widział tylko Henia  i poproszę o go o tak  zwaną  dyskrecję. My sobie  z nim  wzajemnie pomagamy i to właściwie  jedyny facet, któremu jestem  w  stanie  powierzyć kogoś  z rodziny do krojenia. A o świadkowanie to może poprosimy Martę i jej teścia?  W  sumie  spędu  nie  będzie - Henio zapewne będzie  sam, chyba  że nagle ma jakąś panienkę, ale w to wątpię, bo bardzo bystrych a jednocześnie taktownych i nie za  wysokich panienek  wciąż jest  deficyt,będzie Marta z Wojtkiem i ojcem Wojtka, będą moi rodzice z chłopcami a od  ciebie kto? Ode mnie? nie  wiem, ale może mój ojciec i ewentualnie   jego kobieta.  Matki nie   zaproszę, bo to ma  być miły  dzień a nie wysłuchiwanie litanii jaki wredny jest mój ojciec. Nic ani nikt  nie powstrzyma mojej matki przed wypominaniem publicznie jak to ją mąż zostawił. No ale  gdyby  była fajna to by jej  nie  zostawił. 

No to wychodzi na to, że na pewno to będzie 10 osób no i może jeszcze  dodatkowo dwie, jeśli twój ojciec i Henio kogoś ze  sobą  wezmą. I z uwagi na małolatów przedyskutuję z rodzicami opcję by wziąć catering i  zrobić to u nich w domku. Finansowo wyjdzie na  remis a  dzieciaki nie  będą wyły z nudów a my nie  będziemy się  musieli  zamartwiać by nie  wpadły kelnerowi pod nogi gdy coś  niesie. Weźmiemy pełny catering,  czyli  papu i ich naczynia, które  zabiorą  sobie gdy skończymy.  Pomyśl jeszcze  tylko, czy chcesz  byśmy mieszkali  z rodzicami w jednym budynku. Tak, przecież my będziemy na górze, a  skoro tam jest łazienka i mini kuchnia to nikt nie padnie  trupem na widok  mnie nagiej pędzącej do łazienki bo mi się  chce  siku lub do kuchni bo umieram   z głodu - powiedziała Marika. Czyli zaraz  w poniedziałek wpadnę do USC by zamówić jakiś termin i zaczniemy to tego dopasowywać  resztę- orzekł Andrzej.  

Oni, gdy  wrócą  z tego Konstancina, to na pewno do nas  zatelefonują więc im powiem, że łaskawie  zgodziłaś  się zostać moją żoną i że będziemy z nimi mieszkać.  A teraz  powiedz  mi jakie mamy  sobie kupić obrączki?  Ja będę nosił obrączkę na lewej ręce, wtedy nie będę jej zdejmował do operacji.   Obrączki? -  jak echo powtórzyła Marika- nie mam pojęcia.  Muszą być lekkie, by w niczym nie przeszkadzały gdy będziemy wykonywać swoją pracę. I myślę, że  gdy będziemy je  zamawiać to musimy   mieć  ze sobą  rękawice - stwierdziła Marika.To nie mogą  być obrączki typu "inwestycja". Muszą  być cienkie, lekkie, płaskie.  Masz rację kochanie- zgodził się  z nią i Andrzej -  podyskutujemy z jubilerem, bo może lepsze  byłyby z platyny a nie ze  złota.  

                                                                     c.d.n.      

piątek, 19 kwietnia 2024

Córeczka tatusia - 116

 Kwestia wspólnego zamieszkania razem z rodzicami  w jednym  domu zdominowała rozmowę,  zwłaszcza, że Piotruś, wkrótce  zerówkowiec, wtrącił się  do  rozmowy  mówiąc, że on ma tu blisko kolegę, który też idzie do zerówki i on opowiadał, że tu jest podobno bardzo fajna pani, która  prowadzi  tę  zerówkową grupę. No a poza tym to dziadek powiedział, że nie ma przeszkód by  najdalej  w  dwa miesiące rozbudować górę domu, bo był tu taki pan  inżynier od budowania domów i dziadek pokazywał mu dokumenty  domu i ten pan powiedział, że jego  zdaniem można z tego  strychu zrobić mieszkalne piętro  i to  wcale  nie  będzie duży kłopot, bo to tylko sprawa  podwyższenia strychu. Bo na  tym  strychu to jest i światło i woda, tylko pewnie poprzednim ludziom zmieniły  się plany i nie  dokończyli tego domu.  Dziecko opowiadało to  z pełną  znajomością tematu, więc Andrzej domyślił się, że już od samego początku dzieciaki  są "urabiane" by  chciały  mieszkać  razem z  dziadkami w jednym  domu. No ale my przecież mamy dobre  mieszkanie na Ursynowie - powiedział Andrzej. I co, będę tam  sam mieszkał a wy tutaj razem z dziadkami?   

Niczego nie  zrozumiałeś tato - poważnie powiedział Piotruś - przecież gdy tu będzie mieszkanie na piętrze to my  wszyscy będziemy tu razem mieszkać a tamto mieszkanie albo się sprzeda  albo wynajmie komuś. My będziemy mieszkać  na górze, bo nam się dobrze  chodzi po  schodach, a babcia i  dziadek na dole. I jak powiedział ten  pan, to na mur i beton będziemy  mogli tu  mieszkać  już nawet gdy się skończy sierpień.  No  tak - zgodził się Andrzej - a głównie to nie  zrozumiałem  dlaczego się takie rzeczy omawia  za moimi plecami z dziećmi a nie  wpierw  ze mną. 

No bo ty synku rzadko tu bywasz bo wiecznie  nie masz  czasu. A poza tym dzieci lepiej funkcjonują w liczniejszej rodzinie, a my, w przeciwieństwie do ciebie mamy wręcz  nadmiar  czasu i możemy go dzielić  z  dziećmi gdy ty jesteś  w pracy - powiedziała spokojnie i  cicho matka. Dla nas to żaden kłopot a wręcz przyjemność. 

No dobrze- postaram  się to wszystko dość  szybko przeanalizować. A po dzieciaki to przyjadę w poniedziałek  po ósmej rano, bo od  dziewiątej już będzie  pani Ewa. No i chciałbym obejrzeć projekt  tego mieszkania, czyli trzy sypialnie  na górze oraz łazienka i WC no i chciałbym poznać rzeczywisty termin ukończenia  takiej przeróbki oraz  koszt.  Bo jasne  jak  słońce, że  się do tego dołożę  finansowo. Czasowo niestety  nie. No i weźcie pod  uwagę fakt, że nie mam  zamiaru żyć w celibacie.  We wrześniu,  a tak dokładnie  w drugim i trzecim  tygodniu  września będę na urlopie, bez dzieci. 

Ale gdzie ja będę tu parkował? na ulicy?  Nie,nie na ulicy, bo wąska, a  nad  garażem też się już zastanawiają-  ale ja jestem zdania, że można go przedłużyć, żeby stał jeden samochód  za drugim. Może będzie  to wyglądało nieco  dziwnie, ale będzie praktycznie. Najwyżej ucierpi  wizualnie kawałek ogrodu. No a projekt piętra to możesz już dostać do obejrzenia - tam nawet jest mini kuchnia, żeby  nie schodzić z piętra po szklankę herbaty  czy kawy. - powiedział ojciec - zaraz  ci go przyniosę.

Po chwili ojciec  przyszedł z teczką, w której był rozrysowany plan obecny strychu oraz  projekt jego przeróbki -  wszystko opisane i zwymiarowane. Piotruś otworzył z pełną powagą  teczkę, pokazał Andrzejowi plan i powiedział - ja ci  tato wszystko na tym planie pokażę, bo  już wszystko zapamiętałem.

Dobrze  synuś, wszystko  mi wytłumaczysz w poniedziałek gdy wrócę  z Kliniki - zgodził się Andrzej. A teraz  to chyba  wy zaraz  macie  dobranockę, więc  dajcie nam buziaki i bawcie  się  dobrze  jutro w  tym Konstancinie. I potem  wszystko opowiecie cioci Ewie i  mnie.  "Na drogę" do  domu mama wcisnęła Andrzejowi spory kawał czekoladowego tortu, a obejmując i ściskając go  szepnęła mu do ucha - super dziewczyna. Maryla też została  wyściskana i wycałowana.

W samochodzie Maryla powiedziała- ależ  ty masz fajnych rodziców- szkoda, że moi tacy  nie są. Andrzej uśmiechnął się - przez małżeństwo z Leną nie  miałem ich wiele lat. Kontakt z nimi był zerowy, bo ich zdaniem Lena nie nadawała  się ani na  żonę  ani na matkę. A ty zostałaś przez mamę nazwana super dziewczyną. Zupełnie tak  samo oceniła  cię Marta po swym pobycie w  szpitalu, a ja bardzo wierzę w jej ocenę. Ja od  dawna wiedziałem, że jesteś nie tylko świetna dla oka, ale że jesteś naprawdę  bardzo dobrą i odpowiedzialną pielęgniarką. Szkoda, że nie zrobiłaś  szkolenia jako instrumentariuszka, bo w moim odczuciu jako lekarza, to byłabyś  w tym świetna. My  z Heniem  obaj uważamy, że pacjenci opatrywani przez  ciebie   jakoś  szybciej  się goją.

A nie pomyśleliście, że to jednak głównie jest  zasługa chirurga operującego?  Bo nie  da  się ukryć, że chirurg  chirurgowi nie równy. Wy obaj po prostu szanujecie tkanki, a niektórzy nie  za bardzo. Ty się gimnastykujesz  bo robisz cięcie jak najkrótsze, a inni rżną tak, żeby się potem nie  gimnastykować z wydobywaniem tego  co ma  być usunięte. 

No może i masz rację - zgodził  się Andrzej - przy Marcie  to się nieźle napociłem bo ten jej wyrostek to aż pod wątrobę wyemigrował.  Dobrze, że przyjechała od  razu a nie  czekała  na  cud samowyleczenia, bo byłby się na pewno  rozleciał za godzinę. Z Martą to  się fajnie współpracuje,  bo ona jest dobrze wyedukowana medycznie - ciągle żałuję, że nie zrobiła jednak medycyny. A ona twierdzi, że nie żałuje, bo kobiety-lekarze  są niedoceniane- i przez pacjentów i przez kolegów. Ona, gdy oblała wstępny egzamin,  to strasznie to przeżyła  ( a oblała  chemię) i dopiero wtedy odkryła, że to jakby na to nie  spojrzeć jest w  sumie 12 lat studiów i dopiero wtedy przebolała fakt, że nie  zdała dobrze  chemii i poszła na tę kosmetologię.  Mnie z kolei Marta wybiła  z głowy pomysł przekwalifikowania  się na  chirurga-plastyka, bo nasłuchała  się opowieści ze  swojej  działki. Poza tym dotarło do niej, że żaden chirurg plastyk nie jest w  stanie  zagwarantować, że  wynik  końcowy w 100% będzie  bezbłędny, a do tego pacjent będzie  w 100% przestrzegać zaleceń  lekarza. A już mi  się marzyła wspólna prywatna klinika i dopiero wyjątkowo trzeźwe spojrzenie Marty ustrzegło mnie od  tego błędu. A najlepsze jest  to, że będzie pracowała  w laboratorium,  czyli  jednak będzie  miała  wciąż do czynienia z chemią.  Jakby na  to  nie  spojrzeć to kosmetyki to też chemia, nawet jeśli są to tak zwane kosmetyki naturalne. Najzabawniejsze  dla Marty, jej męża i  mnie jest to, że w trakcie studiowania kosmetologii Marta odkryła, że usługi kosmetyczne  wywołują  w niej  niechęć i na pewno nie będzie  wysoko wykwalifikowaną kosmetyczką ani też właścicielką zakładu kosmetycznego, ale interesuje  ją...  chemia i będzie opracowywać jakieś nowe kosmetyki, ale niekoniecznie  upiększające, raczej te, które również i leczą  skórę.

Gdy dotarli  do mieszkania Andrzeja, ten zaraz  zawiadomił panią Ewę, że dzieci będą dostarczone  w poniedziałek  do  domu dopiero przed  dziewiątą rano , bo na  razie  to są  u swych  dziadków. Gdy rozpakowali "odrobinę słodyczy" od rodziców Andrzeja to omal  nie padli z wrażenia, bo ta odrobina  to było pół dużego tortu czekoladowego i pojemnik domowych bezików kawowych oraz bułeczki z makiem i przy  nich dopisek, że one nie  są  słodkie ale  w  sam  raz na  drugie  śniadanie.  No trudno - musimy się poświęcić - stwierdził Andrzej i paść się tym tortem - na  szczęście  nie jest obleśnie  słodki, a kalorycznie będzie taki sam jak te  sznycle, które przygotowałem,  a które jutro będą tak  samo dobre, a tort to raczej trzeba  dziś  zniszczyć. Dobrze, że on jest bardzo  czekoladowy  a mało  słodki. A ty lubisz  czekoladę? - dopytywał się Andrzej.

Lubię, ale właśnie taką wytrawną, nie lubię tzw. mlecznej i nie lubię  białej  czekolady- odpowiedziała Maryla. A czy mogę nazywać cię  Marika? Bo masz  wszak na imię Maria. No, jestem Maryśka, ale w  szkole było nas kilka w klasie, więc żeby nie używać nazwisk  ja byłam Maryla, druga  Maryśka była  Marlą, a kolejna była Maryną.  Tu też jest druga Maryśka,  ale nie na chirurgii. Tutaj po imieniu to tylko my do siebie   mówimy,  ale kierownictwo  operuje nazwiskami.  Ja mam dwa nazwiska, ale zawsze używają tylko tego po mężu. Muszę się wybrać do USC i  zmienić  na  swoje panieńskie.  No  właśnie- ponoć  zgodnie  z przepisami UE uprościli te  procedury i teraz  to  załatwia  USC,   a nie tak jak  kiedyś jakiś urząd  spraw  obywatelskich - nawet kiedyś o  tym  słyszałem. 

Andrzej  sięgnął po malutkiego bezika, rozgryzł  i  szybko sięgnął po następnego mówiąc do Mariki - otwórz  dzióbek - to jest super! Ciekawe - mama sama robiła  czy to gotowiec?  Marika posłusznie "otworzyła dzióbek" i beza  wylądowała  w jej buzi. Oooo, masz rację- to jest pyszne! Podejrzewam, że zapewne  tort i beziki   są  z tego samego źródła.  Możemy kiedyś sami spróbować upiec bezy- to nie jest  trudny proces,  niestety  dość  długi, bo teoretycznie  bezy to tylko ubite na  sztywno  białka i  cukier no i ewentualnie kawa, ale sam proces pieczenia dość mozolny a i ubijanie piany też, bo cukier dodaje  się partiami, przed każdą następną  porcją  cukru ta poprzednia  musi być dokładnie  rozpuszczona  w pianie  i  dość  długo to wszystko trwa, a pieczenie to też trwa, bo to właściwie  suszenie  a nie pieczenie, więc ja wolę kupować  gotowe. A poza tym w trakcie pieczenia  musi być dobra,  wyżowa pogoda bo inaczej bezy nie udadzą się. Poważnie?- zdziwił  się Andrzej. No chyba  tak  skoro tak  napisali w przepisie- zapewniła go Marika.  No popatrz, człowiek uczy  się  przez  całe życie - jakość  wypieku uzależniona  od pogody!

Andrzej wziął rękę Mariki, chwilę ją oglądał i powiedział - masz bardzo ładne ręce, ale najczęściej je oglądam w rękawiczkach ochronnych. Ale i wtedy  mnie  zachwycają bo zawsze  tak sprawnie i  delikatnie zmieniasz opatrunki. A teraz mogę je obejmować i  całować. Masz naprawdę śliczne  łapięta, no  ale nic  dziwnego - bo  wszystko mi  się u  ciebie podoba.  Coś dla ciebie kupiłem, bo takie  piękne  łapięta  wymagają specjalnej oprawy. Co prawda pewnie  w pracy  nie  będziesz tego nosić,  no ale poza pracą też ci  się zdarza  bywać.  Jeżeli rozmiar nie  będzie dobry to za dwa tygodnie będzie nowa dostawa. Wolisz  dekorować lewą  czy prawą łapkę? Chyba lewą - stwierdziła. A co to jest, powiedz  proszę. To jest taki srebrny tandem, nosi  się to razem. Zaraz ci to założę, ale zamknij  oczka. Bo to dobrze  wygląda  dopiero na ręce.  No zamknij oczka, proszę, nie sądzisz chyba, że chcę ci zrobić jakiś głupi kawał. No nie, ale umieram  z  ciekawości. No to daj wreszcie tę łapkę i zamknij oczka. Marika posłusznie  zamknęła oczy i wyciągnęła  rękę w kierunku Andrzeja. Wpierw zamknięte  oczy zostały ucałowane, a potem poczuła,że  na środkowy palec  zakładana jest jakaś obrączka i zaraz potem na przegubie  zapinana jest  bransoletka. No to możesz otworzyć oczka - powiedział Andrzej.  Otworzyła oczy i na moment oniemiała - na środkowym palcu lewej ręki była ażurowa obrączka z zielonym kamieniem, od oprawy którego  biegły srebrne  łańcuszki do również  ażurowej bransoletki, w której był też taki  , ale  większy, owalny kamień. O matko - jakie  to piękne!  Oszalałeś chyba! przecież to cudne i na pewno kosztuje majątek! Co to za kamień?  

To jest  nefryt, według wierzeń ma takie  samo znaczenie zdrowotne jak jadeit, ale według mnie jest ładniejszy. A majątku nie kosztował ten  drobiazg, to srebro. Przyjaciel mi to przywiózł dla ciebie ze  swojej corocznej  wyprawy  w góry Maroka. Ma  chłop takie  hobby, że co roku tam jeździ w taką dzicz i ta bransoletka to tamtejszy wyrób - to ręczna robota. Największy  zgryz to była  sprawa  rozmiaru, ale  chyba jest dobry. To się  zawsze nosi razem - ten pierścionek i  bransoletkę. Bransoletka i pierścionek  są rodem z  Maroka,  a nefryt nie wiem  skąd- wiem  tylko, że na świecie jest tylko 50 złóż nefrytu. Nefryt to krzemian  wapnia , magnezu i żelaza, a ten to akurat ma  zapewne i  chromu nieco, stąd  taka jego  barwa. No i nefryt nie  rozpuszcza  się nawet w kwasie solnym. A kamienie już dawno  miałem  w domu, bo mnie  kiedyś  geologia nęciła i  kupowałem  różne kamienie na targach minerałów, a teraz tu dałem  do oprawy. Raz to ci nawet rękawiczki podprowadziłem, żeby obwód  palca mieć, bo obwód  bransoletki to jest jak regulować. Jubiler  to  się mało nie posikał  ze śmiechu gdy przylazłem z tą rękawiczką. A jubilera to kiedyś operowałem i koniecznie chciał mi wetknąć jakąś  forsę, a skoro nie  chciałem  wziąć to mi powiedział, że zawsze , gdy będę potrzebował jakiejś  usługi to mi zrobi po znajomości. No i  zrobił. Muszę do niego wpaść i powiedzieć, że pasuje. A może wpadniemy do niego razem? On jest na górnym Mokotowie. 

I wiesz, jest jeszcze jedna sprawa i jeśli ona  cię do mnie  zrazi to zrozumiem to w pełni i jakoś to wezmę na klatę. Bo ja jestem po wazektomii - podjąłem tę  decyzję sam, bez wiedzy Leny, gdy ona wrobiła nas  w drugie  dziecko - wtedy  zrozumiałem, że ona jest absolutnie  nieodpowiedzialna.  Nasienie mam złożone w banku w Anglii i płacę  za jego przechowywanie, bo wazektomia  nie  zawsze daje  się "odwrócić" i wtedy partnerka musi mieć  albo inseminację albo in vitro. Mówię ci to, bo traktuję cię poważnie a marzy mi  się żebyśmy byli razem. Może to idiotyczne mówić o  tym gdy  się zaczyna  coś między nami  dziać, ale uważam, że tak jest po prostu uczciwie.

Jakbyś  zobaczyła  tych co te bransoletki dłubią to byś pewnie  wiała od nich co sił w nogach. Niektórzy to, jak mówi przyjaciel,  z  wyglądu pasują  do określenia "brakujące ogniwo w teorii Darwina", ale nie  są ludożercami i jego  zdaniem to bardzo mili  ludzie. On od lat tam jeździ i  zawsze z nimi  spędza w górach, na odludziu przynajmniej tydzień, czasem  dwa.  No  a że mają inne obyczaje, że ich Bóg ma inaczej na imię niż Bóg chrześcijan to nie ma  znaczenia - ani oni ani chrześcijanie  swych  bogów  nie widzieli i  nie  spotkali. Nas  śmieszy to w co oni  wierzą, no i  vice  versa.

Zrobię chyba  coś do picia, bo aż mi z tego gadania w gardle  wyschło. Nie płacz, zrozumiem jeśli mnie odrzucisz, nie płacz prosz..... więcej już  nie mógł powiedzieć, bo Marika  zamknęła mu usta  swoimi ustami. Po chwili nieco szlochając   powiedziała- a ja cały czas  sądziłam, że mnie po prostu  nie  chcesz, no bo niby dlaczego  miałbyś  mnie  chcieć.   Ja   nie muszę mieć stricte własnego dziecka, zresztą panicznie boję  się ciąży i porodu, bo jak mi powiedziano to może być u mnie  mało wesoła sprawa. I jestem pewna  że to właśnie sprawiło, że mąż ode mnie odszedł bo on  ma naturę  dziecioroba. Bo co to za małżeństwo bez  dzieci - jego zdaniem.

                                                                      c.d.n.


Córeczka tatusia- 115

 Kolacja rzeczywiście była "prosta"- do wyboru  były naleśniki faszerowane czerwoną soczewicą i ( na  wszelki  wypadek) bardziej  typowe, czyli  faszerowane mięsem z indyka. Do tego była  "szopska  sałatka" a na  wszelki  wypadek ( bo nie każdy  lubi surową paprykę, jak wyjaśniła  Maryla) na  stole  wylądowały  również domowe, kwaszone  ogórki. Andrzejowi aż mowę na moment odebrało z wrażenia, rozejrzał się dookoła i  zapytał, czy jeszcze się kogoś  Maryla  spodziewa  na kolacji. No coś  ty- po prostu nie mam bladego pojęcia co lubisz jeść, a nie za bardzo chciałam  cię ścigać po klinice by się ciebie  wypytać co jadasz.  A mógłbym zjeść  oba  rodzaje naleśników?- spytał.  Bo naleśników to już kilka lat nie jadłem, albowiem  zdaniem "byłej" to za dużo roboty jest przy naleśnikach.   Maryla uśmiechnęła  się - osobiście  nie  znam prostszego jedzenia niż naleśniki - mają tę  zaletę, że szybko się je smaży a nadziewać można je przeróżnymi produktami.  Koleżanka  "sprzedała" mi patent jak je  smażyć  szybko i  zupełnie bezproblemowo. Poza tym  można bez problemu  taki nadziany naleśnik  zamrozić i jest jak znalazł na następny  raz.  Jeśli zostaną jakieś to je oczywiście  zamrożę. Ja tylko nie  wiedziałam, czy jadasz  soczewicę, więc zrobiłam też  i mięsne  nadzienie. Andrzej spojrzał na nią i powiedział - prawdę mówiąc to pierwszy raz jem  soczewicę, bo Lena  zapewne  nawet nie  wiedziała, że coś takiego istnieje. Za to wiedziała, że istnieje  marihuana.   No wiesz, że marihuana  istnieje  to ja wiedziałam i  wiem, ale na tym  się mój kontakt  z tą substancją  skończył - pocieszyła  go Maryla.

Na deser była  galaretka owocowa i Andrzej stwierdził, że ta kolacja to była istna  rozpusta, bo jak się  zorientował, to galaretka  była własnego, czyli Maryli  wyrobu  a nie "gotowiec z torebki". No bo  miałam trochę jeszcze  domowego musu z malin i porzeczek, więc nie było problemu ze  zrobieniem z tego  galaretki.  Tylko  chyba powinnam była dodać nieco więcej cukru. Absolutnie  nie - jeśli idzie o mnie- oświadczył Andrzej.

Po kolacji Andrzej  zatelefonował do rodziców i powiedział, że następnego  dnia przyjedzie około  godziny 16,00 razem  ze  swoją przyjaciółką. Zapytał jak się sprawowali chłopcy, potem powiedział: nie  wiem,  ale  się zapytam i zaraz  zadał Maryli pytanie czy jest coś,  czego ona nie jada, na co dostał odpowiedź, że dla niej niejadalny to jest śledź marynowany, reszta  jadalna. Gdy skończył rozmowę powiedział - zeuropeizowała  się  moja mama, nie  zadała nawet  pytania "a kto to jest?". Naprawdę-  duży postęp - muszę to sobie odnotować  w pamięci. 

Przed godziną  23,00 Andrzej stwierdził, że niestety musi wracać do siebie, bo po pierwsze  Maryla   ma dyżur od 8 rano, więc powinna jednak już iść  spać, no a on musi od rana wziąć się za sprzątanie  chatyny. I że równiutko o 14,00 następnego dnia będzie na Marylę  czekać  w  samochodzie.

Sobotni poranek powitał wszystkich  deszczem- chwilami padał całkiem mocno, chwilami tylko mżyło, więc o  7,15 rano  Andrzej zatelefonował do Maryli, że przyjedzie po nią o 7,40 i odwiezie  pod samą klinikę. No  a co dalszej części dnia po 14,00 to się jeszcze umówią. Ponieważ Maryla twierdziła, że ma bliziutko do przystanku autobusowego od  razu podał jej  w metrach  tę odległość i poprosił by nie protestowała bo on i tak  musi  wpaść na chwilę do swego gabinetu, bo tam  zostawił coś, co ma dać ojcu. 

Zaraz po rozmowie zszedł do samochodu i pojechał pod blok Maryli.  Czekając na nią poczuł  się zupełnie tak  samo jak wtedy, gdy będąc  jeszcze w liceum umówił  się na pierwszą  w życiu randkę. No to chyba  wyraźnie  się  starzeję -  pomyślał. Wpatrywał się bacznie w ohydne metalowe drzwi prowadzące na  klatkę  schodową i wreszcie ujrzał Marylę. Ponieważ deszcz zamienił się w niezbyt intensywną  mżawkę, Maryla  nie otwierała  parasolki tylko truchtem ruszyła do  samochodu, a Andrzej  w tym czasie  wysiadł i  otworzył jej drzwi samochodu i pomógł się usadowić. Maryla aż  zaniemówiła na moment - bo ostatnimi  czasy żaden facet nie  ruszał tyłka  z  samochodu by otworzyć  drzwi od  strony pasażera. O Boże - Andrzej, ty jesteś niesamowity!- dziękuję! Z reguły jak któryś od  środka otworzy  drzwi to już jest niemal cud na Wisłą.  Andrzej się uśmiechnął - tak mnie nauczono, a poza tym ja szanuję kobiety, nawet obce, a co dopiero dziewczynę która mi się zadomowiła jakimś cudem w  sercu i głowie. 

Dziesięć minut później parkował jak najbliżej wejścia  do Kliniki, a Maryla powiedziała - łamiesz dziś serca kilku kobietkom polującym  na małżeństwo z którymkolwiek  z lekarzy. Mam tylko  nadzieję, że mnie żadna  nie  zadźga.  Nie  szkodzi, jednej już tu kiedyś powiedziałem, że jeśli się nie odczepi to  zmieni  miejsce  zatrudnienia. A poza  tym żadna nie pali  się do faceta z dwójką  dzieci. Co najwyżej będą  ci  współczuć, że się do ciebie przykleiłem. O 14,00 , jeśli będzie padać też podjadę pod  drzwi. Muszę jeszcze  zrobić zakupy żywnościowe - pomyśl co ci kupić- ja stosuję hurt- od razu na  tydzień robię zakupy. Będę w Tesco i L'Eclercu. I muszę pamiętać o lodach dla chłopaków. Na oddziale szybko wszedł do swego gabinetu, w którym leżał  album dla ojca. Gdy wychodził z gabinetu wpadł na przełożoną pielęgniarek, która zrobiła "wielkie  oczy", więc jej  wyjaśnił, że musiał po coś  wpaść i właśnie  znika i życzy  miłego dnia. Pół godziny  później Maryla przysłała  wiadomość z listą zakupów i dopiskiem, że to  wszystko jest w  dziale ze "zdrową  żywnością" w L'Eclercu.

Andrzej błyskawicznie zrobił zakupy na  dwa domy, sprzątał w mieszkaniu słuchając ulubionej muzyki, zdążył nawet  zrobić niewielkie  pranie i równo o godzinie  14,00 podjechał pod wejście  do Kliniki. O 14,05 z Kliniki wyszła Maryla, więc szarmancko wpuścił ją  do samochodu.  Mam dla ciebie  niespodziankę - powiedziała  Maryla. Pokazałam  szanownej przełożonej te nowe  czepki i  zassała  sprawę i dałam  jej  adres tego sklepu  medycznego i sama ruszy tyłek by to wszystko obejrzeć. Więc nie musimy tam jechać. No to super - ucieszył się Andrzej- w takim  razie jedziemy do mnie, a potem gdy będziemy jechać do rodziców to wyjedziemy  ciut wcześniej i wstawimy do lodówki twoje wiktuały. Dziś są mego starego urodziny, ale obchody polegają tylko na  wręczeniu mu prezentu i do obiadu będzie po kieliszku białego  lekkiego wina, a na deser  jak  zawsze  tort  czekoladowy i lody. Tort z cukierni, robiony na  zamówienie.  My tak bardziej "po zachodniemu" obchodzimy urodziny  a nie imieniny. Twoja  szefowa  nieomal  się  zapowietrzyła na mój  widok, więc  jej wytłumaczyłem, że  wszystko jest w porządku, tylko ja  czegoś  zapomniałem wziąć  z gabinetu.

Maryli bardzo spodobało się mieszkanie Andrzeja. Andrzej postanowił zostawić living room jako  wspólny pokój chłopców, bo doszedł do wniosku, że życie  towarzyskie  w tym  domu  niemal nie istnieje, on swój pokój zamienił na sypialnię a rolę living roomu pełni dotychczasowa  sypialnia. Jak powiedział Maryli, to nie  miał ochoty sypiać  w tym samym pokoju co kiedyś z  żoną. A poza tym to rzadko i tak niewielu miewa gości, że lepiej  by  chłopcy mieli większy pokój  dla siebie.  Kuchnia wprawiła Marylkę nieomal w stan euforii, zwłaszcza, że  można  było w niej bez problemu  spożywać  całą  rodziną posiłki. Andrzej  tylko machnął ręką - ta kuchnia  to nic - najfajniejszą kuchnię  to mają Marta i Wojtek- oni  mieszkają  na starym osiedlu WSM na  Mokotowie. Mają poza tym  cztery pokoje, z tym, że jeden to jest bajecznie mały, ale tapczan się tam  mieści i coś podejrzewam, że nadal w nim jest moja  piżama. Zerknął na  zegarek i powiedział - chyba musimy  się pomału zbierać, bo muszę jeszcze wpaść do kwiaciarni - a wpadniemy do kwiaciarni, której współwłaścicielką jest  "macocha" Marty. Przy okazji pokażę  ci gdzie mieszka  Marta z Wojtkiem. Nie wiem  co prawda czy dziś  będzie  w kwiaciarni Pati czy ta  druga pani. Chcę kupić jakiegoś  ładnego storczyka dla mamy. Teraz pojedziemy na Mokotów, potem do rodziców, twoje  zakupy leżą spokojnie  w lodówce i potem po urodzinach taty tu wrócimy i dopiero wtedy je odwieziemy do ciebie. 

Ale......zaczęła mówić Maryla - i to "ale"  zostało wyciszone długim, pocałunkiem i szeptem Andrzeja- proszę, zostań dziś u  mnie, mam ci tyle do powiedzenia i mam całą kilometrową listę pytań. Daj nam szansę, proszę! Nie  będziemy  długo u moich  rodziców, przyrzekam.  I wiesz - to że będę z tobą to dla mojego ojca najlepszy pod  słońcem prezent. A teraz  jedźmy do nich. I nie będziemy tam zbyt długo, znikniemy  gdy  dzieci będą  wyprawiane do spania, albo może nawet  wcześniej?

Dobrze, ale nie mam w czym spać, a nie lubię spać  nago. To założysz moją bluzę piżamową i  będzie  dla ciebie  niczym mini koszulka. Dam ci taką mięciutką bawełnianą, na pewno będzie  ci  sięgała  do kolan, bo ona taka długachna  jest - chyba na  dwumetrowego faceta. Dostałem ją  "pod choinkę"  od kumpla, któremu załatwiłem  króciutki staż u naszej konkurencji. Jest wyprana, ale nie używana- myślałem, że  się może  zbiegnie  w praniu, ale to jakaś  stabilizowana bawełna.  Andrzej  szybko  wyszedł z pokoju i  wrócił z ową piżamą - była  bardzo zabawna, w niebieskie ptaszki i gdy Andrzej przyłożył ją do figury Maryli oboje  wybuchnęli śmiechem, bo bluza sięgała  jej poniżej kolan, a rękawy można  było swobodnie złożyć na pół długości i wtedy byłyby  dobre. Ojej, ona  się  chyba jeszcze bardziej wydłużyła po tym praniu- zdumiał się Andrzej.  A prałem w 60 stopniach, w nadziei, że  się nieco zbiegnie.  Może to ta temperatura jej zaszkodziła?   Nie mam pojęcia - stwierdziła Maryla. Swoją drogą to ten  twój kumpel ma  poczucie humoru, że  wybrał dla ciebie piżamę w błękitne ptaszki.  

To nie złośliwość, ale kiedyś w Zakopanem  zachwycałem  się zimorodkiem, bo to naprawdę śliczny ptaszeczek. Tyle  tylko,  że te ptaszki nijak do zimorodka nie są podobne-  no ale  są niebieskie. To w ogóle nie polska piżama, nawet nie  wiem skąd on ją przywiózł. Ja mam 186 cm wzrostu, on też mniej więcej tak  samo, a piżama to chyba na dwumetrowca. Wiesz, możemy wpaść po drodze do marketu i kupimy tam dla ciebie  koszulkę - znaczy ja kupię i będzie u mnie zawsze na  ciebie  czekać. Maryla zaprotestowała- no coś ty - utnę w tej po kawałku rękawa, obrębię i z bluzy będzie koszulka nocna. Zajmie mi to najwyżej pół godziny. Masz  chyba jakieś igły i nici? No mam. No to nie ma problemu. Ale zrobię to gdy wrócimy.

W kwiaciarni była Pati, więc Andrzej  zaraz Marylę przedstawił mówiąc, że to jego dziewczyna, powiedział, że jadą do jego rodziców, zakupił storczyka  w  doniczce, gdy wyszli  z kwiaciarni pokazał Maryli , w którym  bloku mieszka Marta i pojechali na Sadybę. Chłopcy wyraźnie już zostali przeszkoleni przez dziadków i byli nieco stremowani. Babcia zachwyciła się storczykiem a dziadek albumem, który  był o hodowli "donicowej" owoców i kwiatów  a nawet- ziemniaków.  Maryla została oprowadzona po całym domu, a za jej plecami ojciec kilka razy wymownie unosił kciuk do góry. Oczywiście obaj  malcy zaraz pokazali obojgu co danego dnia rysowali i napisali, starszy "odkrył", że imiona Marta i Maryla mają trzy pierwsze litery i ostatnią  takie  same.  I zaraz Maryla wyraziła  swój  podziw dla ich mądrości, potem był podwieczorek oraz wyprawa nad Jezioro Czerniakowskie. 

Maryla oglądała  wszystko z ciekawością, bo nigdy nad  tym jeziorkiem  nie była. Starszy dopytywał się czy aby na pewno muszą wrócić do domu w niedzielę po południu, bo im bardzo się u  dziadków podoba, a jutro mają pojechać  z dziadkami do Konstancina  by obejrzeć tężnie i dziadek odwiezie chłopców do Andrzeja po kolacji. O nie - bo mnie  się w ostatniej  chwili zmienił grafik - ja mam dyżur  w noc z niedzieli na poniedziałek, więc mogę ich odebrać od  was w poniedziałek gdy zejdę z dyżuru,  czyli po 8,00 rano. Okropna  ta twoja praca - stwierdziła matka. 

Mamo, to nie praca  jest  okropna  tylko fakt, że ludzie wciąż na coś chorują i wymagają pomocy.  Oj, muszę zaraz  zadzwonić  do Ewy, że dzieci przywiozę do domu dopiero po moim dyżurze.   Okropnie  nie lubię gdy  mi się te grafiki tak  zmieniają, ale nadal jest zbyt mało lekarzy  a zbyt wielu pacjentów. A lekarze też przecież czasem chorują.

No widzisz - byłoby lepiej gdybyśmy wszyscy mieszkali w jednym miejscu - powiedziała matka. Tu też jest blisko "zerówka"  a ja bym ich nauczyła tego samego co ta pani Ewa. I  nie wydawałbyś  tylu pieniędzy. Jak już tak  się upierasz przy wychowaniu przedszkolnym to i do przedszkola mogliby tu chodzić.  Podstawówka też jest blisko.  Mamo, Ewa uczy ich również angielskiego, a przedszkole  to głównie infekuje dzieci a niczego nie uczy. A poza tym tu jest  nieco za mało miejsca  na  dwie pełne rodziny - nie sądzisz chyba, że  mam zamiar żyć w  celibacie.

                                                                  c.d.n.


środa, 17 kwietnia 2024

Córeczka tatusia - 114

 Piątkowy  wieczór  w teatrze był bardzo udany - cała sala pełniutka, nie  było ani  jednego  wolnego  miejsca i wszyscy nieomal płakali  ze śmiechu. Po wyjściu  oboje  nadal  się  jeszcze śmiali i stwierdzili, że jeszcze nie  byli na tak  zabawnym spektaklu i że  wszyscy aktorzy świetnie grali a Danuta  Stenka była niewątpliwie najlepsza  z  całego  zespołu. Wiesz- aż  bolą  mnie  mięśnie twarzy od śmiechu i  chyba  mi się tusz  rozmazał - po raz  pierwszy  w życiu tak się  śmiałam, że  aż mi łzy pociekły. To była orgia  śmiechu! - stwierdziła Maryla.

Andrzej zajrzał jej w oczy i powiedział - nie mam pojęcia jak mógł ci się rozmazać tusz,  skoro ty się  wcale  nie malujesz. Jeszcze  rozróżniam oko umalowane od  nieumalowanego - zamknij na moment oczka, to sprawdzę  czy  wszystko jest  w porządku. Przystanęli na  moment, Maryla posłusznie  zamknęła oczy, a Andrzej delikatnie objął jej twarz i bardzo  delikatnie ucałował wpierw lewe oko, potem prawe i powiedział - już dawno  chciałem to zrobić.  Chodź do samochodu, jedziemy teraz na kolację, zamówiłem dla nas  stolik w Bristolu. A niczego rozmazanego w twych oczach nie  zauważyłem. Jedyne co  zauważyłem, to fakt, że mam ochotę by jeszcze raz  sprawdzić czy nie masz  rozmazanego  tuszu. Maryla roześmiała  się - masz dość  oryginalny , ale i bardzo  miły  sposób sprawdzania - wszystkim paniom  tak  sprawdzasz czy się tusz  nie  rozmazał?

Żadnym paniom  nie  sprawdzam bo z reguły są tak wypacykowane, że tusz i inne mazidła to aż kapią im  z twarzy, ale mało która  się  tym przejmuje- to raz, a dwa - ostatni raz na randce  z kobietą to byłem jeszcze przed własnym ślubem.  A żony moich przyjaciół to też z gatunku tych, które  się nie pacykują - one co prawda twierdzą, podobnie jak ty, że się malują, ale  jakoś tak się malują, że moje  oko medyka   tego nie  wyłapuje.

Andrzej, a czy  musimy iść  do tego Bristolu?  Bo  ja przygotowałam dla nas coś   w domu do jedzenia, tylko byłam tak rozbawiona po tej komedii, że  zapomniałam ci o tym powiedzieć  gdy schodziliśmy  do szatni.  Ależ oczywiście, że nie  musimy tam iść- ja tylko zarezerwowałem stolik i zaraz  mogę go zwolnić - zero problemu. Nie  chcę  tylko byś miała przeze  mnie dodatkowe  zajęcie w postaci większego zmywania itp. Maryla  roześmiała  się - nie podejrzewasz  chyba, że przygotowałam  kolację  z kilku dań- to tylko jedno, bardzo skromne  danie i szybko się nam zrobi - bo spędzi góra 7 minut na patelni- kwestia odgrzania, bo już  gotowe. Bo ja  jutro wszak  muszę  być na 8 rano w pracy. Pamiętam - przyjadę po  ciebie o 14,00  i pojedziemy razem do tego sklepu, w którym  coś chcesz  zobaczyć  czy też kupić. A potem -  potem to ja  muszę wpaść do dzieciaków i byłoby fajnie gdybyś wpadła tam  razem  ze mną. A jeszcze potem, albo wcześniej rano   to będę musiał posprzątać u siebie   w mieszkaniu i pomyśleć trochę o tym co mnie  czeka w pracy w planowych zabiegach  i mam nieodparte wrażenie, że myślałoby mi  się lepiej, gdybyś  była blisko mnie w tym czasie. Mógłbym  wtedy myśleć  na głos, co bardzo lubię a nie mogłem tego przez  lata robić, bo grożono  mi zakładem dla obłąkanych.

Chcesz bym wpadła z tobą do dzieci, które  są  u twoich  rodziców? A co sobie pomyślą twoi rodzice? Andrzej uśmiechnął się - pomyślą, że nareszcie jestem z osobą, na którą miło popatrzeć i że pomału "normalnieję". A dzieci są tam tak szczęśliwe, że zupełnie  mnie  nie dostrzegają i najczęściej nawet nie słyszą co do nich  mówię.  Istnieje  tylko pewne  niebezpieczeństwo, że nieco ogłuchniemy, bo będą nam opowiadać równocześnie co robili od dzisiejszego popołudnia i niestety niczego nie pominą.  Pani Ewa, która się nimi na  co dzień opiekuje ma wolne  w pełni soboty i niedziele. Od września starszy idzie  do zerówki. Rodzice chcą by dzieciaki u nich mieszkały a tak najlepiej  by  było gdybym i ja się wtedy tam wprowadził, no  ale ja  na taki układ  nie  reflektuję. 

 Ja rozumiem, że nadrabiają  czas, bo dopiero teraz dopiero poznali  własne  wnuki, ale to oni nie  akceptowali mego małżeństwa z Leną i konsekwentnie unikali wszelkiego kontaktu ze mną, z Leną i tym samym  z dziećmi. Poza tym ojciec  był ciężko obrażony, bo nie chciałem mieszkać razem  z nim pod  Warszawą. Teraz sprzedali tamtą podwarszawską chałupę i kupili  mały domek na Sadybie bliziutko Jeziorka Czerniakowskiego. I  Marta  mnie  namówiła, bym jednak któregoś dnia przedstawił im dzieci, zwłaszcza, że już byłem rozwiedziony. Więc tak zrobiłem,  tyle  tylko,że jeszcze  wtedy nie  mieszkali w Warszawie. No i nagle oboje  odkryli, że wnuki to fajna  sprawa. I teraz  moje  dzieciaki mają dwóch  dziadków, bo ojca  Wojtka to oni  sami ochrzcili już  wcześniej  dziadkiem. A ojciec mojej  byłej siedzi od lat za granicą i tylko przesyła swej żonie  pieniądze - nie wiem  ile i  czy wystarcza, ale z jakiegoś nieznanego mi osobiście powodu nie  rozwodzi  się  z nią - mam wrażenie, że może mają na to wpływ jakieś  czynniki majątkowo - rodzinne. Tyle tylko, że teraz to mnie  to  już  zupełnie  nie obchodzi.  

Ostatni raz swą  byłą i jej matkę to widziałem na sprawie rozwodowej. Wiem  tylko, że Lena się leczy, że była , a może  i nawet jeszcze  jest w jakimś szpitalu i sanatorium.  Ona powinna jak  rok  długi, brać swój lek  codziennie ( i to dopóki żyje) a nie  dopiero wtedy, gdy każdy widzi że coś jest z jej mózgiem  nie  w  porządku. Jak na  razie to od  chwili rozwodu jej nie widziałem, dzieci także jej nie  widziały. Zmieniłem w mieszkaniu zamki, o czym ją poinformowałem i jeżeli się jej zamarzy by zobaczyć  dzieci, to wg wyroku sądu musi to wpierw ze mną uzgodnić i muszę być przy  tym. Jak na  razie to się jej jeszcze  nie  zamarzyło.  A  mieszkanie od  samego początku było i jest tylko moje, bo z uwagi na sprawy majątkowe w jej rodzinie, zażyczyła sobie  kiedyś rozdzielności majątkowej,  a ja  się bez problemu  zgodziłem.  Potem chciała ją znieść i szalenie  się  dziwiła, że ja też  muszę na to wyrazić zgodę,  a ja oczywiście  się nie  zgodziłem.

Ty się pewnie  dziwisz, że jestem tak przywiązany do Marty i Wojtka. Ale to dzięki  Marcie i jej dociekliwości  dowiedziałem  się o tym, że Lena jest schizofreniczką, że ona i jej matka dobrze  wiedziały o tym po połowie jej pierwszej ciąży i że druga  ciąża była  absolutnie niewskazana.  Już pomijam to, że drugie dziecko było jej pomysłem, bo z rozmysłem przestała  brać tabletki antykoncepcyjne, ale nie raczyła mnie o  tym poinformować.  Teraz, po latach dopiero do mnie  dotarło, jakim  byłem idiotą żeniąc  się z Leną. 

Nie  wykluczam, że jest w tym  wszystkim i moja  wina, ale mój  zawód jest jednak  bardzo obciążający i powiedziałbym, że  zaborczy. Bo nie da się usiąść na laurach po uzyskaniu  dyplomu - w chirurgii, a właściwie  w całej medycynie  cały  czas  dzieje  się coś nowego - nowe techniki zabiegowe, nowa  aparatura diagnostyczna, nowe  leki no i dałem się namówić  na robienie  doktoratu zaraz  po studiach co też jednak kradło mi czas i zajmowało wiele myśli i na pewno nie byłem w 100% dobrym mężem. Nie wiem tylko dlaczego Marta, Wojtek, ich rodzice potrafią to zrozumieć, a osoba, która  rzekomo bardzo mnie kochała zupełnie tego  nie  rozumiała. 

Wiesz- Marta byłaby  świetnym lekarzem - ona niesamowicie logicznie myśli. A skończyła kosmetologię i obronę pracy będzie miała w październiku. Moje dzieciaki to ją uwielbiają, jej teścia także. Marta  chce urządzić wkrótce  "spęd rodzinny", żeby  się nasze  rodziny poznały i mam nadzieję, że ty nie odmówisz  w tym spotkaniu  swego udziału. I żebyś  się trochę "oswoiła" z tą sytuacją, proponuję  byś ze mną w sobotę wpadła do moich  rodziców i  dzieci. Tym  sposobem  już odrobinę poznasz moją famułę. Proszę,  zgódź  się! 

Maryla milcząc przyglądała mu się badawczo, w końcu powiedziała - no nie jestem pewna, czy uszczęśliwisz swą mamę moją niespodziewaną wizytą - nie każda pani  domu lubi  być  zaskakiwana przybyciem nieoczekiwanego  gościa. Andrzej machnął ręką - nie ma problemu, zaraz wyślę wiadomość, że wpadniemy  do nich jutro - tu spojrzał na  zegarek - tak około szesnastej. To taka podwieczorkowa  godzina, a ja do 13,00 godziny uporam się spokojnie ze  sprzątaniem, potem  wpadnę po ciebie.  Uważam, że pani Ewa odniosła  wielki sukces wychowawczy, bo nauczyła  chłopców porządku. Nauczyła ich jak mają składać  swoje ubrania i teraz nie ma wrzucania rzeczy do prania  zwiniętych  w kłębek,  wszystko jest przedtem złożone i przejrzane kieszenie, czy coś tam nie  zostało. No normalnie  zatkało mnie  z  wrażenia. W pojemniku na  brudną bieliznę wszystko poskładane a zabawki już nie plączą się po całym mieszkaniu jak  kiedyś. I wreszcie dzieciaki nie latają po całym mieszkaniu z kanapką w garści. Powiem  ci, że jestem pełen podziwu, bo za kadencji Leny to było pełne bezhołowie - wędrówki po całym  mieszkaniu z kanapką  w garści i co jakiś czas wrzask, że coś  się rozlało lub spadło na podłogę, bo oni jedli będąc  w ruchu - teraz  szybko  "załapali", że je  się siedząc w miejscu do tego przeznaczonym i nie biega się po całym domu w trakcie posiłku. 

Zabawki przed "dobranocką" muszą  być poukładane w miejscu do tego przeznaczonym. Nauczyła  ich odczytywania która jest godzina i każdy  z nich umie  napisać swoje  imię. Oni sporo rysują i co prawda nie  są  może  zbyt utalentowani  w tę  stronę, ale ich samolot jest naprawdę podobny do samolotu a samochód  do  samochodu. Młodszy ma  większe zacięcie  do rysowania  i czasem nawet narysuje psa lub kota.  Oczywiście  "dostawcą" dobrych książeczek dla  dzieci jest Marta i Spółka - zawsze gdzieś  wyszuka  takie, że na ilustracjach  kot jest podobny do kota a pies do psa a nie nie wiadomo  do  czego.   Marta kiedyś im przyniosła klocki- literki i właśnie  wtedy zdałem sobie  sprawę, że Lena    zupełnie  niczego ich  nie uczy, że  wciąż traktuje ich tak, jakby byli niemowlętami, a wtedy starszy  miał już 4 lata, młodszy dwa. I od tamtej wizyty Marta stała  się ich ukochaną  ciocią. 

A mieszkanie na Ursynowie mam wcześniej  niż miałem mieć, bo Marta  namówiła Wojtka, by zamienił  się ze mną mieszkaniem - ja wziąłem to które on już miał  zasiedlić, a  on  wziął to, które miało być gotowe  za rok. A w efekcie końcowym to Wojtek to mieszkanie sprzedał po koszcie budowy teściowi Ali i oni  spod  Warszawy przenieśli  się  na Ursynów, żeby być bliżej Ali i Michała i pomagać  w opiece nad ich trójką  dzieci. Więc  nie  dziw  się, że Martę i Wojtka ja kocham nieomal bałwochwalczo.  Dla mnie są wręcz rodziną.  I często robię to co mi Marta lub Wojtek doradzą. Był i taki czas przed rozwodem, że sypiałem u nich żeby uniknąć domowych  awantur. Bo gdy  wracałem złachany, pół żywy po nerwówce na  sali operacyjnej to nie  miałem ochoty na wysłuchiwanie, że już jej nie  kocham bo  nie  rzucam się na  nią od  drzwi  by ją "przelecieć" a  kładę  się na łóżku i  zapadam  w jakiś letarg. To było dość proste, bo Lena  nie  znała  rozkładu moich dyżurów.  I przez jakiś czas pomieszkiwałem u ojca  Wojtka. A Marta od pierwszego spotkania z Leną czuła  do niej awersję i nawet ja zauważyłem, że one z Leną nie przypadły sobie  do gustu. Ale to jakoś nie przeszkodziło nam by razem  spędzać  Boże Narodzenie i Sylwestra. Mógłbym teraz  przenieść  się  razem  z dziećmi do Londynu, ale  się  nie przeniosę bo wiem, że Marta  z Wojtkiem nie przeniosą się bez reszty rodziny.  Wojtek  z Michałem deliberowali nad  założeniem własnej firmy, ale nie w Polsce tylko w jakimś innym , bardziej europejskim kraju i w pewnej  chwili Marta stwierdziła, że to jest właściwie  bez  sensu pomysł, bo wydamy furę  forsy na przeprowadzenie  rozeznania gdzie  można by spokojnie pomieszkać i popracować w stabilnych  warunkach, ale ponieważ jak mówią ogrodnicy  "starych  drzew  się  nie przesadza" to ze  względu na rodziców jednak pozostaniemy na miejscu. Moi rodzice to może i by się przenieśli, ale im to  się marzy raczej Hiszpania  niż Londyn. Tak zupełnie obiektywnie patrząc to wszyscy tu mamy pracę, więc po jakie licho "przedobrzać"?  Więc postanowiliśmy,że na razie  nadal tu będziemy, a ojciec Michała pomału też się przymierza  do powrotu do Polski, tylko pewnie kupili by jakiś dom. No ale to  nie moje  zmartwienie  co oni sobie kupią. Mój ojciec podejrzewa, że będzie  coraz  więcej takich okazji jak ich domek na Sadybie, bo gdy on  szukał to również na Sadybie było kilka sporych domów do kupienia. No ale spory dom to oni już przećwiczyli i wybrali mały. Bo wiesz - spory dom to i spory ogród a z wiekiem to z reguły i sporo różnych  dolegliwości i wtedy duży dom i ogród staje  się  przekleństwem.

                                                                         c.d.n.